Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Azja, Chiny » Jeden dzień z życia w czasie epidemii

Jeden dzień z życia w czasie epidemii

Myślałem nad jakimś dramatycznym, chwytającym za serce, nabijającym mi licznik odwiedzin tytułem 😉 , ale w końcu zdecydowałem się na najprostszy z możliwych tytułów. Bez dramatyzowania i koloryzowania, tak wygląda przykładowy dzień z wciąż opustoszałego na ulicach Szanghaju. Zachęcam do czytania i wpisywania komentarzy, zaś tych, którzy to co tu piszę uznają za interesujące – do subskrypcji.

 

5.45, pora wstawać. O 6 zaczynam telekonferencję naszego zespołu kryzysowego, więc te 15 minut to akurat tyle, żeby ubrać się, zaparzyć kubek herbaty (czarnej, nie zielonej!), odpalić komputer, wklepać numer, wbić pin, podać imię i zaczynamy. A dokładniej zaczynam ja – ile potwierdzonych przypadków zarażeń w Chinach, o ile wzrosła liczba ofiar śmiertelnych, jaka jest sytuacja w miastach, gdzie mamy biura, a za które jestem odpowiedzialny (Ningbo i Pekin dla tych ciekawskich), co z naszymi ludźmi (wszyscy zdrowi, cześć nie może tylko wrócić do Pekinu/Ningbo, jeden z moich ludzi utknął w Wietnamie), potem przechodzę do podsumowania obecnej sytuacji u naszych dostawców…

 

O 7 kończymy, kolejna telekonferencja za dwa dni, a ja wracam do łóżka – ekstra godziną snu nie ma co pogardzać.

 

O 8 pobudka, Nina stoi nad łóżkiem ze swoim notatnikiem, długopisem i jak co dzień pyta o moje imię, po czym udaje, że notuje skrupulatnie. Trzeba się zebrać, poranna toaleta, śniadanie i można zaczynać.

 

Jest 9.00. Trzeba zorientować się w tym, co dzieje się w Ningbo i Pekinie. Ningbo, jako że sytuacja tam jest bardziej skomplikowana, odkąd miasto trafiło na listę obszarów szczególnie dotkniętych epidemią, ma priorytet.

Robimy przegląd działań – oczywiście w tym specjalnym czasie najwięcej zajęcia ma zespół supply chain – trzeba na bieżąco monitorować dostawców: czy już złożyli dokumenty o pozwolenie na powrót do pracy, czy już mieli audyt, czy już dostali pozwolenie, czy ich ludzie wrócili do fabryk, ilu pracowników dotarło do Ningbo (Ci spędzą 14 dni w swoich domach/akademikach dla pracowników-firmy codziennie musi monitorować ich stan zdrowia, osoby te nie mogą przez te 14 dni opuszczać swoich mieszkań!), jakie mają moce produkcyjne.

Trzeba przedyskutować listy priorytetowych wysyłek, zobaczyć co i kiedy będzie gotowe do wysyłki (inny problem, to czy będzie jak dostarczyć towar do portu). Potem aktualizacja dotycząca naszych aplikacji o powrót do biura. Czy nasz najemca biura uzyskał już pozwolenie? Czy środki dezynfekujące dotarły, czy otrzymaliśmy już maski? Czy nasz plan kontroli i środków bezpieczeństwa został zaakceptowany?

 

10.00 W pokoju obok słyszę Hania zaczyna półtoragodzinny ‘wykład’ – dzisiaj chiński. Ogląda ‘wykład’ na ipadzie, Nina tymczasem na hulajnodze jeździ dookoła sofy i stolika w salonie. To w ramach codziennych ćwiczeń. Jeśli pogoda dopisuje, to można też podłapać trochę słońca na balkonie.

 

Ja tymczasem po aktualizacji sytuacji związanej z biurem w Ningbo, zaczynam rundę z Pekinem. Tu trochę inne tematy – jaki status naszego wniosku o pozwolenie na przywrócenie produkcji w naszym zakładzie? Dzisiaj będziemy przechodzić audyt – wszystkie dokumenty zostały złożone wczoraj. Jak z naszymi ludźmi? 5 osób z produkcji wciąż nie może wrócić – władze wioski, w której wynajmują mieszkania nie pozwoliły im na powrót. Monitujemy w wyższej instancji, ale dowiadujemy się, że na razie nie da się nic załatwić. Potem biuro – tutaj głównie rozmowa dotyczy powrotu do biura i gdzie jesteśmy z wnioskiem (w Pekinie zagrożenie mniejsze, to też i wymagania nie tak wygórowane jak w Ningbo). Sprzedaż leży – nasi klienci na razie nie pracują, dostawy nie odbywają się, producenci okien nie wrócili jeszcze do pracy (oni też muszę spełnić szereg wymagań, jak każda inna fabryka). Budżetem sprzedażowym będziemy się martwić za chwilę, na razie liczymy, że cała machina zaraz ruszy i zacznie nabierać tempa.

 

 

12.30 chwila przerwy. Nina w końcu doczekuje się przeczytania jednego z opowiadań z Księgi Bajek Polskich, dopraszała się o to już od godziny, więc kiedy w końcu mam chwilę, z zadowoleniem rozsiada się na sofie czekając aż zasiądę obok niej. Co dzisiaj? Może łoże zbója Madeja? A może Smok Wawelski, Bazyliszek? A może o Babie i diable Borucie?

 

13.00 pora na lunch. Teściowa staje na głowie, żeby na stole było przynajmniej 5-6 potraw. Nic nie pomagało mówienie, że nie ma sensu, że 2-3 wystarczyłyby w zupełności. Dopóki można, to przynajmniej na stole nie widać, że kupno jedzenia jest bardziej skomplikowane niż zwykle (teść codziennie rano wychodzi na zakupy do pobliskich sklepików – tylko on może wychodzić, żeby do minimum ograniczać ryzyko. Też dobrze zna się z ochroniarzami na naszym osiedlu, więc zawsze jakieś wiadomości przyniesie). Część jedzenia zamawiamy też online – wszystko działa i nie widać problemów. To wyjście na zakupy i powrót to zresztą cały rytuał, z dezynfekcją windy, potem dezynfekcja wszystkich toreb z zakupami, zanim trafią do mieszkania.

 

14.00 Nina idzie na swoją poobiednią drzemkę, ja tymczasem wracam do pracy, w końcu jest pora, żeby zobaczyć korespondencję mailową. Tradycyjnie najpierw maile z USA (te przychodziły jak spaliśmy), więc jest czas, żeby je ogarnąć, zanim ruszą UK i Włochy. Od 14 pojawiają się wiadomości z wysp, godzinę później z Włoch. Oddać muszę kolegom z central, że nie zasypują nas zbędnymi mailami – każdy zdaje sobie sprawę z trudności i z faktu, że priorytetem jest potwierdzenie z naszymi dostawcami ich statusów.

 

Dla Hani to czas nauki – pisanie albo zajęcia online (czy to tylko w Chinach takie popularne? czy może nie jestem w temacie i w Polsce taka nauka online dla dzieci też cieszy się powodzeniem?)

 

15.30 Hania ćwiczy na skrzypcach. Jutro ma zajęcia online 😉 (da się, zapewniam, że się da), więc musi poćwiczyć. Zresztą do skrzypiec (zazwyczaj) nie trzeba jej zaganiać.

 

17.00 powoli kończę pracę, jeszcze pewnie i tak jakiś telefon ‘wpadnie’ czy jakiś update wysłany na wechacie. Ale trzeba wracać do dziewczyn, pora pograć z nimi w jakąś grę. Całe szczęście, ze mamy ich sporo. Prym wiedzie Zingo, wysoko na liście są też Pędzące Żółwie, psie Bingo, karty do gry pamięciowej, Quick Baby, Czy Wiesz Jaki to Zwierz, do tego gra w Czerwonego Kapturka, zabawy w restaurację, sklep z książkami, wyjście do kina, do tego odgrywanie bajek na żywo (czyli moja narracja, i dziewczyny czy to pomagające Karlikowi w jego pracy dla Skarbka, czy to jadące na Węgry do królewny Kingi z poselstwem od króla Bolka Wstydliwego). Pomysłów nie brak, a i dla mnie to dobra odskocznia. Telewizja też jest, chociaż staramy się ograniczać jak się da, a jak już się nie da, to albo jakieś chińskie bajki, albo DocMcStuffins, Curious George, Muzzy (! kto by pomyślał – Muzzy’ego to ja jeszcze pamiętam, znaczy się to wcale nie tak dawno temu ale mimo wszystko to nie jest hit zeszłego lata 😉 ) czy w końcu Masha i Niedźwiedź.

 

19.00 obiad, podobnie jak na lunch na stół wędruje kilka przynajmniej potraw, chyba że akurat mamy dzień pierogów – wtedy na stole są tylko pierogi, z różnymi nadzieniami. Głodni nie chodzimy 🙂

 

19.30 poobiednia porcja ruchu, czyli maraton dokoła salonu. Hania na rowerze, Nina na hulajnodze, ja pieszo 😉 Dziewczyny 100 kółek, ja przynajmniej pół godziny a staram się i więcej (przynajmniej 6-7 tysięcy kroków wypada zaliczyć w ciągu dnia). Przydałby mi się teraz rower stacjonarny, ale ten stoi i kurzy się w mieszkaniu w Ningbo. Co kilkadziesiąt kółek zmiana kierunku, żeby nie dostać zawrotów głowy. Mogę sobie wyobrazić teraz, jak się czują konie zaprzęgnięte do kieratu.

 

20.30 z przyzwyczajenia rzucam okiem na maile. Wiem, nie powinienem, nie ma co przesadzać, w końcu praca nie zając, nie ucieknie, ale tak z przyzwyczajenie, bo jak normalnie pracuję i jestem sam czy to w Ningbo czy w Pekinie, czy gdzieś w trasie, to człowiek i tak sprawdza te maile. Ale staram się ograniczać do minimum.

 

21.00 zabaw z dziewczynami ciąg dalszy. Uff, trzeba mieć spore pokłady energii, żeby dotrzymywać im tempa. Ale to akurat odskocznia od wszystkich innych tematów, więc siły zawsze są 🙂

 

22.00 dziewczyny idą spać. Ja jeszcze siadam na chwilę do komputera – w końcu ktoś ten wpis, który teraz czytacie, musi napisać 🙂

 

22.30 dostaję zaktualizowane listy naszych pracowników, osobno dla Pekinu, osobno dla Ningbo: lokalizacja każdego z nich (miasto), stan zdrowia. Wszyscy zdrowi. Uff. Wyczerpujący dzień, ale do przodu. Z tyłu głowy ciągle ta świadomość, że nie jest się tylko odpowiedzialnym za swoją rodzinę, ale i za tych dokładnie 97 osób pracujących w naszych biurach i za ich rodziny. Nie z każdym mogę porozmawiać, ale przynajmniej staram się raz w tygodniu napisać zbiorczego maila do wszystkich, żeby wiedzieli, co się dzieje, co robimy, że nasi w USA, UK czy Włoszech o nas nie zapomnieli. Dla wszystkich to szczególny czas, ale – nomen omen – jak to się mówi, co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. I mam wrażenie, że to dotyczy całych Chin – wyjdą z tego wzmocnione!

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Azja, Chiny · Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

9 komentarze(y) do wpisu: "Jeden dzień z życia w czasie epidemii"

  1. stas says:

    No to dobrze że się trzymacie – u nas podsyca się elementy paniki. Wiadomo że to sytuacja szczególna to trzeba się do warunków także psychicznie dostosować.
    Hmmm – 🙂 – spacer wokół stołu, żeby odbyć spacer na Kopiec 🙂 – to scena już z klasyki literackiej.
    Ale w tym wszystkim trzeba utrzymać kondycję fizyczną.
    U nas niestety pogoda szalejąca- raz deszcz – raz mały przymrozek – i tylko żal, żenie ma białego śniegu.
    A słońce wiosenne jest niebezpieczne- dla roślin w ogóle- dla ludzi chyba też.Ale może dobrze jak macie pogodę- pewnie słońce jest zawsze – antydepresantem.To niech Wam świeci – najgorszy jest chyba przy tym deszcz.

  2. Leszek says:

    Dzień dobry Wojciechu
    Każdym zapiskiem przypominasz mi moją obecność w Chinach i sprawiasz dużą radość.
    No cóż a może mała odskocznia i do Polski na urlop?
    Pozdrów swoje dziewczyny i całą rodzinkę.
    Leszek

  3. Wojtek says:

    Stas – bylo nie bylo to cala klasyke polskich opowiadan i legend przerobimy 🙂
    Z ta panika to trzeba brac na wstrzymanie. Na razie powodow do paniki nie ma, choc obecnie funkcjonowanie w Chinach jest malo komfortowe. W wiekszych miastach jest i tak lepiej, niz gdzies na przyslowiowej prowincji

    Leszek – zapewniam Cie Leszku, ze teraz bys Szanghaju nie poznal. A co do urlopu – jak sie uda to w lecie bedziemy w Polsce. Teraz nie za bardzo jest nawet jak – za duzo byloby zachodu z wyjazdem z Chin i wjazdem do Polski.

  4. Marcin says:

    Trzymajcie się, bardzo fajny tekst i dobrze wiedzieć, że tak dobrze sobie radzicie mimo wszystko i jeszcze do tego nieprzerwana praca z tyloma ludźmi dotkniętymi tą sytuacją. Powodzenia, dacie radę!

  5. Wojtek says:

    Marcin, na razie jest ok. Ta praca, mimo ze z domu, to tez odskocznia-czlowiek ma zajecie i mimo, ze jest spora zonglerka wszystkimi tematami, to sie przynajmniej sporo dzieje.

  6. Boguśka says:

    Fajnie że znalazłeś czas w tym trudnym okresie i opiałeś Wasz jeden dzień z wielu myślę bardzo ciagnacych się dni. Pozdrawiamy I ściskamy Was wszystkich mocno. Życzę żeby szybko wróciła “normalność”.

  7. Wojtek says:

    Boguska – dziekujemy, powoli normalnosc bedzie wracac, podobno liczba zarazonych maleje (choc to sie moze w kazdej chwili zmienic, wiec nic jeszcze przesadzone nie jest).

  8. Res says:

    Autorze, z tą klasyką literatury, to mu chodziło o Pana Dulskiego…

  9. Wojtek says:

    Res – dziekuje za komentarz, fakt, ze chodzilo o Felicjana Dulskiego, czlowiek to tak dawno czytal, ze juz zapomnial. My tymczasem czytamy kolejne basnie, legendy, bajki i opowiadania dla dziewczynek (choc o dziwo to te ostatnie Ninie nie przypadly jakos do gustu – Tajemniczym Ogrodem sie zmeczyla, Ania z Zielonego Wzgorza nie zachwycila, bardziej jej pasuja polskie legendy).