Zapiski z Chin » Wpisy archiwalne odzyskane » Wielki Szanghaj
Wielki Szanghaj
(wpis archiwalny – odzyskany bez komentarzy)
Tak oto postanowiłem wybrać się na zwiedzanie na własną rękę. Z jednej strony miejsca takie jak Szanghaj przyjemniej zwiedza się w większych grupach (nie trzeba mieć oczu dookoła głowy), z drugiej zaś rzucając się w miasto samemu, nie trzeba iść na żadne ustępstwa, żadne kompromisy w wybieranej trasie. Co też uczyniłem. Kroki swe skierowałem najpierw do jednego chyba z najbardziej charakterystycznych i znanych miejsc w tym mieście, a mianowicie na Bund.
To tutaj widać zachodnią twarz Szanghaju. Jeszcze nie tak dawno znajdowało się tu rybackie miasto, które zaczęło zmieniać się dopiero w 1842, kiedy to Brytyjczycy po Pierwszej Wojnie Opiumowej otworzyli tu swoją pierwszą koncesję. Zmiany zapoczątkowane przez Brytyjczyków kontynuowali Francuzi. W 1963 powstała tu dzielnica wyłączona spod prawa chińskiego, a będąca zasiedlona – jak można się domyśleć – przez Nie-chińczyków. Cóż – ciekawe były to czasy? Niektórzy Chińczycy do dnia dzisiejszego mają w pamięci to, jak byli tu traktowani.
Dzisiaj jest to obszar o ciekawej zabudowie, z widokiem na nową, biznesową?dzielnicę? Lujiazui (zdjęcia dostępne w galerii) znajdującą się po drugiej stronie rzeki Huangpu, jak również z jedną z najsłynniejszych ulic w Szanghaju – Nanjinglu. Jest to ulica na której znajdują się niezliczone wprost ilości sklepów, centrów handlowych i salonów wystawowych. Zresztą i innych ?atrakcji? również.
Co do tych atrakcji, to miałem okazję być zaczepionym pięć razy przez różne Chinki, które koniecznie chciały porozmawiać po angielsku. Cóż – wyglądać to miało w ten sposób, że mieliśmy przysiąść w którejś z restauracji/kawiarni, których tu nie brak i przy kawie/herbacie/czymkolwiek innym rozmawiać po angielsku w celu osiągnięcia obupólnych korzyści. Jakoś nie w smak mi były takie konwersacje, wobec czego rozczarowane Chinki zostawały w tyle, szukając pewnie innych Amerykanów 🙂
I powiem szczerze, że gdy rozmawiałem z piątą z zainteresowanych Chinek, miałem już tego serdecznie dość. A trzeba dodać, że jeszcze dawałem odpór handlarzom próbującym sprzedać mi najprzeróżniejsze rzeczy.
Ech. Ciężkie jest życie turysty 🙂 Choć najciekawsze spotkało mnie w trakcie robienia zdjęć z widokiem na Lujiazui. Podeszły do mnie dwie Chinki, które koniecznie chciały poćwiczyć swój angielski. Dziewczyny mówiły całkiem nieźle, w związku z czym gawędziło nam się całkiem przyjemnie. Okazało się, że są studentkami spoza Szanghaju. Tutaj zaś przyjechały na wystawę prac ich nauczycielki i przy okazji wystawę prac studentów. Wyciągnęły mnie nawet na oglądanie ich prac do znajdującej się niedaleko galerii. Malarstwo współczesne, ale też i tradycyjne się znalazło (jakość można oceniać w galerii).
Powiem tylko tyle, że na mnie prace zrobiły wrażenie. Nie skusiłem się co prawda na kupienie żadnej z prac (ceny prac studenckich zaczynały się od 200RMB, prace nauczycielki od 600RMB – o ceny współczesnego malarstwa nawet nie pytałem, bo wcześniej koleżanki poinformowały mnie, że malarstwo współczesne jest o wiele droższe, bo na tradycyjne nie ma zapotrzebowania?), ale nie nalegano, bym coś zakupił. Posiedziałem, porobiłem zdjęcia, pogawędziłem i po dwóch godzinach mogłem ruszać na kolejne zwiedzanie 🙂
Wróciłem wiec raz jeszcze zrobić zdjęcia na Lujiazui w nocy (bez statywu, ale nie miałem sił go rozkładać, bo byłem oblegany przez handlarzy próbujących sprzedać mi wszystko co tylko się da – począwszy od widokówek, a skończywszy na świecących wrotkach) i po spełnieniu tego obowiązku ruszyłem wzdłuż Nanjinglu. Nogi niosły mnie aż do Placu Ludowego, gdzie znowuż wyciągnąłem aparat. Czego efekty można podziwiać w Galerii.
Po tych wrażeniach miałem już tylko na tyle sił, żeby wcisnąć się do autobusu jadącego w kierunku domu. Ale obiecuję, że siły przegrupuję i wkrótce pojawię się z nowymi zdjęciami 🙂
Wpis z kategorii: Wpisy archiwalne odzyskane · Tagi: China, Chiny, Shanghai, Szanghaj, Szymczyk, Wojciech, Wojciech Szymczyk