Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Chiny » Krótka historia pewnego pomnika – o niełatwych stosunkach chińsko – japońskich

Krótka historia pewnego pomnika – o niełatwych stosunkach chińsko – japońskich

Gdy trzy tygodnie temu w północno – wschodniej chińskiej prowincji Heilongjiang lokalny rząd powiatu Fangzheng wpadł na pomysł wybudowania pomnika poświęconego ‘japońskim osadnikom’ (tak określa się Japończyków, który trafili do północno-wschodnich Chin po roku 1905), którzy zginęli podczas Drugiej Wojny Światowej, w internecie ‘wybuchła’ bomba. Setki tysięcy komentarzy na chińskiej platformie mikroblogowej świadczyły o tym, że temat jest więcej niż gorący i – na nieszczęście lokalnego rządu – komentarze były dosyć wymowne w swojej treści: pomysł jest chory, zważywszy na skalę cierpień, jakich Chińczycy doznali z rąk Japończyków.


Źródło: http://news.sina.com.cn/c/2011-08-01/082422912094.shtml

Koszt budowy pomników (tak, dwóch – jako że pierwszy poświecony czci poległych Japończyków, drugi zaś – rodzin chińskich, które zaadoptowały japońskie osierocone dzieci), to ponad 500 tysięcy RMB (ok 200 tysięcy PLN).

Jakby tego było mało, lokalny rząd na pomnikach nie poprzestał i wpadł na pomysł umieszczania na tablicach reklamowych/szyldach w mieście dwujęzycznych napisów (po chińsku i po japońsku).

Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to jak wiadomo, chodzi o pieniądze. Wygląda na to, że to proste wyjaśnienie ma zastosowanie i do tego przypadku. Oto pojawiły się głosy, że lokalny rząd wykorzystując fakt, że mieszkało tam kiedyś sporo Japończyków, budową pomnika chciał przyciągnąć japońskich inwestorów. Wywołało to wściekłość internautów, zdaniem których nie ma potrzeby zniżać się do takich gestów w celu ‘wyciągnięcia’ od Japończyków pieniędzy. W końcu Japończycy i tak inwestują w Chinach.


Źródło: http://news.sina.com.cn/c/2011-08-01/082422912094.shtml

Reakcja chińskich internautów – po raz zresztą kolejny – przyniosła efekt, dowodząc, że internet stał się wyjątkowo silnym i skutecznym medium. Oto kilka dni po postawieniu pomnika, pomnik jak nagle się pojawił, tak szybko zniknął.

Jak widać od historii nie da się uciec. Tak w Azji, jak i w Europie. Nie dajmy sobie więc wciskać kitu, jaki serwuje się w Polsce, że historia to nic nie ważna przeszłość, a liczy się tylko to, co tu i teraz, albo gdy każe nam się wybierać lepszą przyszłość.

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Chiny · Tagi: , , , , , , ,

6 komentarze(y) do wpisu: "Krótka historia pewnego pomnika – o niełatwych stosunkach chińsko – japońskich"

  1. Maciek says:

    No cóż, ja jednak myślę, że Europy i Azji w tym temacie jednak nie ma co porównywać. W kwestii przebaczenia sobie wzajemnych win Europa wyprzedza Azję o kilka długości. Czy wyobrażasz sobie Wojtku powstanie tworu a’la EU w Azji? Czy możliwe byłoby wg Ciebie, by Japonia, Chiny (razem z Tajwanem) i obie Koree potrafiły wspólnie prowadzić politykę i interesy tak jak państwa UE? Wątpię. Choć może sen o pojednaniu Tajwanu z China i obu Korei jest zbyt śmiały. Ale ja nie widzę na razie możliwości większej i bardziej ścisłej współpracy li tylko Chin, Japonii i Korei Południowej. Wolność przepływu kapitału i siły roboczej? Jeszcze długo, długo nie.

    Nie tak dawno temu mieszkałem w tym samym mieszkaniu z Koreanką (Korea Południowa). Byłem bardzo ciekaw jak pewne sprawy wyglądają w Azji z jej perspektywy. Powyższa opinia to nie są więc moje przemyślenia, ale to czego dowiedziałem się od niej i od jej znajomych mieszkających i studiujących w Londynie (mam wrażenie, że tutaj jest całkiem sporo młodych ludzi z Korei Południowej, którzy wykorzystują szansę by jak najlepiej opanować język angielski). Z tego co się dowiedziałem od nich:
    1. nie czują się mile widziani ani w Chinach ani w Japonii. Nawet jako turyści.
    2. stosunki pomiędzy tą trójką są bardzo napięte ze względów historycznych. Sęk w tym, że część z tych konfliktów jest strasznie stara. Nie mam tutaj na myśli konfliktów mających miejsce w wieku dwudziestym, a wcześniej. Niekiedy znacznie wcześniej.

    Mam wrażenie, że w Europie rzeczy mają się zgoła inaczej. Przypomnijmy może sobie historię z Alzacją, która (wg Niemców) jest jak najbardziej częścią Niemiec, natomiast po porozumieniach kończońcych IIWŚ “trafiła się” Francji. Jak sytuacja wygląda dzisiaj? Ano region jest praktycznie Niemiecki – tak wielu Niemców przeprowadziło się tam w ostatnich 20-30 latach, że naprawdę łatwo jest nawiązać kontakt z kimś używając języka Goethego. I ta sytuacja jakichś wielkich napięć nie powoduje.

    Odnośnie urazów historycznych – mam wielu dobrych znajomych w Niemczech. Znam wielu Polaków mieszkających w Republice Federalnej i nikomu nie robię wyrzutów z powodu historii mającej miejsce w poprzednim stuleci. Jaki byłby w tym sens? W jakim stopniu ludzie urodzeni pod koniec 20. wieku powinni czuć się za to odpowiedzialni? Czy ja powinienem czuć odpowiedzialność za Jedwabne? A być może za polskie obozy koncentracyjne (tak, te, w których w podobnych warunkach do KL Auschwitz przetrzymywano komunistów przed IIWŚ – Bereza Kartuska)?

    Niestey z tego co widzę nacjonalizm zawsze znajdzie podatny grunt – szczególnie wtedy, gdy społeczeństwo jest mało wyedukowane, nie ma dostępu do alternatywnych źródeł informacji czy też dlatego że czuje się w jakiś sposób “gorsze” od “złego sąsiada”. Tylko czy to do prowadzi do jakichkolwiek sensownych działań w przyszłości? Mam wrażenie, że często działa tutaj moralność Kalego – gdy my zdobywamy, rabujemy, gwałcimy – to jest uzasadnione, prawdą historyczną, “prawem” do ziem itp. Natomiast gdy my, jako naród doznajemy cierpienia – wtedy (oczywiście) jest to obrzydliwy czyn, przynoszący cierpienie niewinnym, miłującym pokój ludziom. A prawda jest taka, że wojna zawsze powoduje cierpienie zwykłych ludiz. Po obu stronach. Decyzje natomiast są podejmowane przez tych, którzy jakoś często odpowiedzialności zdołają się na koniec wywinąć.

    Jak dla mnie wydźwięk tego co napisałeś jest po prostu smutny. Japonia i Chiny mogą sobie wysyłać w kosmos rakiety i rozwijać się w kosmicznym tempie. Co z tego, skoro na ziemi nie są w stanie porozumieć się i przebaczyć sobie swoje winy?

  2. stas says:

    KtoŚ kiedyŚ powiedział, że nie ma przyszłości bez przeszłości…
    A tak z perspektywy własnego polskiego podwórka niestety daje się zauważyć coraz bardziej, że nieznajomość historii tworzy “dobrą atmosferę” dla marketingu politycznego i mącenia w umysłach. Czyli inaczej mówiąc “Historia jest nauczycielką życia”- łacińskie “Historia magistra vitae est” idzie w zapomnienie i to prowadzi niestety do powtarzania błędów.
    Sytuacja pomnika zdradza bardzo trudną prawdę- czasy niby się zmieniają ludzie nie. Przeszłość wcale nie uczy i nie skłania do porozumienia i to pod każdą szerokością geograficzną.
    Korzyści , dobrodziejstwa Internetu także czasem bywają wątpliwe, aczkolwiek pozwalają także ludziom myślącym na podejmowanie pozytywnych działań.

  3. stas says:

    Jeszcze na marginesie wpisu Maćka euroentuzjasty- ta “niby” wspólnota UE jest grubymi nićmi szyta.
    I jeśli jeszcze wymieniłeś problem Jedwabnego- to warto się zastanowić dlaczego akurat u nas ten problem robi się sprawą narodową i każe nam się ciągle kajać i bić w piersi. Ale to już wspomniałam “marketing polityczny” jest przedziwny zwłaszcza wobec tych , którzy o historii mają mgliste pojęcie.
    Jeśli chodzi o wspólnotę azjatycką to myślę , że jest ona bardziej możliwa niż się nam wydaje. Do takiej “zjednoczonej” Europy także wydawało się , że nie może dojść.

  4. Wojtek says:

    Maciek – co do robienia interesów, to mam wrażenie, że to właśnie Azjaci lepiej są w stanie robić interesy, niż np państwa europejskie – właśnie dlatego, że się nie głaszczą i ciągle przepraszają na zasadzie: a to dziubeńku my Was w najbliższy piątek przeprosimy za /A/, a Wy nas możecie w przyszłym miesiącu przeprosić za /B/.

    Nie przeceniałbym tego wspólnego robienia interesów i polityki przez państwa UE. Podam przykład, jak to wygląda przy okazji kontaktów państw UE z Chinami. Niemcy w Chinach mówią o Niemczech, Francuzi o Francji, Polacy o UE. Efekt taki, że dwa pierwsze kraje podpisują umowy, my zaś listy intencyjne (oczywiście to uproszczenie, ale mechanizm tak mniej więcej wygląda).

    Co do przemyśleń Twojej koreańskiej znajomej – mam podobne spostrzeżenia z rozmów ze znajomymi – dla odmiany – Japończykami. Otóż oni szat nie rozdzierają z powodu tego, jak są niekiedy i przez niektórych Chińczyków (bo przecież nie wszystkich) postrzegani. Robią interesy i ich w pierwszej kolejności interesuje to, żeby móc te interesy robić. Czy ktoś się na nich krzywo patrzy, czy stosunki na szczeblu rządowym są napięte – to już sprawa drugorzędna. Od Azjatów w tym względzie możemy się nauczyć takiego pragmatyzmu. Jeśli jesteśmy przy Chinach i Japonii – robienie interesów jest ok, ‘bawienie się’ w jakieś pomniki – już nie.

    Czy masz mieć wyrzuty sumienia z powodu Jedwabnego? Nie, skądże znowu. Ja na ten przykład takowych nie mam – bo nie jestem odpowiedzialny za garstkę osób, które dopuściły się tak haniebnego czynu dziesiąt lat temu.

    Z ostatnim zdaniem się Maćku nie zgodzę – Chiny i Japonia są w stanie wysyłać rakiety w kosmos, rozwijać się w kosmicznym tempie i robić wspólnie interesy. Ale i przy okazji pamiętać, jaką mają historię i nie bawić się udawanie, że nic się nie stało.

    ——————–

    Stas

    Ludzie się pewnie zmieniają, pytanie tylko jak i jak szybko. Sprawa pomnika pokazuje, że można robić interesy, można mieć sporo wspólnych interesów, ale i różnić się zasadniczo w ocenie pewnych historycznych wydarzeń.

  5. Tangjia says:

    Dongbei ren raczej nie lubia Japonczykow. Uswiadomilem to sobie jak mi studenci wysylali smsy o trzeciej nad ranem na temat tego co by zrobili jak by sie znalezli w japonii w czasie wojny. Na poludniu raczej tak bardzo nie zwracaja na nich uwagi (lub sie tak przynajmniej o nich publicznie nie odzywaja).
    Niezly blog; tez w chinach od 2005, ale z przerwa dwu letnia (ktora sie konczy za 4 miesiace). Ciekawe ile Polakow jest teraz w Chinach?
    Tangjia

  6. Wojtek says:

    Tangjia – ano zważywszy na historię, to się za bardzo nawet nie dziwię.

    Co do obecnej liczby Polakow w Chinach – nie mam zielonego pojecia, pewnie trzebaby pytać w Ambasadzie/konsulatach. Ale kto by się tego podjął 😉

    Jak rozumiem Chiny ciągną z powrotem? 🙂

    Dziękuję za miłą ocenę bloga – zapraszam do częstego zaglądania!

    Pozdrawiam!