Zapiski z Chin » Chiny » Jiuzhaigou oraz Huanglong, czyli o wyprawie w chińskie góry
Jiuzhaigou oraz Huanglong, czyli o wyprawie w chińskie góry
9 October, 2012 | 6 komentarze(y)
Trzygodzinny lot okazał się być sporym wyzwaniem – nie wziąłem ze sobą nic do czytania, na pokładzie gazet zaś nie było i nawet jeden magazyn, jaki znalazłem w schowku w fotelu nie poprawił mi humoru. Do tego kiepski lunch, który potwierdza moja obserwację, że najlepszy katering mają zazwyczaj mniejsze firmy. AirChina zdecydowanie się nie popisała. Rozgotowany ryż, do tego masło, które przez pomyłkę podgrzano w mikrofalówce i które przez to przybrało formę ciekłą.
No ale wyboru wielkiego nie było – do miejsca, w które lecieliśmy z Szanghaju lata tylko i wyłącznie AirChina. Była jeszcze opcja lotu do Chengdu a potem niemal 10 godzinnej wyprawy autokarem, ew. łapaniem z Chengdu kolejnego lotu, ale zdecydowaliśmy z Heleną, że nie ma sensu kombinować i tracić czas.
Po dłużącym się locie w końcu dotarliśmy na miejsce. Helena podziwiała lądowanie na szczycie góry – na tak wysoko położonym lotnisku jeszcze nie lądowaliśmy. Niemal 3500 metrów nad poziomem morza, trzecie co do wysokości położenia lotnisko w Chinach (po dwóch lotniskach w Tybecie: Qamdo oraz Lhasa), wyglądające jakby ktoś potężnym nożem ściął czubek góry.
Kilka osób lądowanie, a dokładnie rzecz biorąc wyjście z samolotu przywitało zawrotami głowy. Obyło się bez podawania tlenu (który jest dostępny w punkcie pierwszej pomocy medycznej). Na lotnisku czekali już na nas przewodnicy z tradycyjnymi tybetańskimi szalami (hada), które zostały nam wręczone na powitanie. Wrzuciliśmy plecaki i torby do luku bagażowego autokaru, sami zajeliśmy miejsca w środku autokaru i po chwili ruszylismy w drogę. Kierunek: Jiuzhaigou (niemal 90 km od lotniska). Podróż zajęła nam niemal 2 godziny, autokar powoli pokonywał kolejne górskie zakręty, mijał od czasu do czasu niewielkie wioski, które wyróżniały się swoim niepowtarzalnym, bo tybetańskim, stylem. Zaskakiwały także co poniektórych wszechobecne swastyki, ale to w końcu w Azji znak szczęścia i pomyślności.
Zdjęcia wioski z widocznym budynkiem ze swastykami.
—–
Dolina Dziewięciu Wiosek (Jiuzhaigou)
Ponad 72 tysiące hektarów parku narodowego i rezerwatu w prowincji Sichuan (sy-czuan), miejsce znane już nie tylko w Chinach ze swoich niepowtarzalnych krajobrazów: wodospadów, różnokolorowych jezior i górskich szczytów. Położone ponad 2000 metrów nad poziomem morza (wznoszące się miejscami aż do niemal 4500 metrów), wpisane na listę Światowych Miejsc Dziedzictwa UNESCO w roku 1992. Do tego 9 wiosek tybetańskich (7 w dalszym ciągu jest zamieszkałych) ulokowanych na terenie parku – jednym słowem wymarzone miejsce do zwiedzania.
Nasz przewodnik chińskim zwyczajem nie omieszkał wspomnieć o domniemanym bogactwie mieszkańców tych wiosek, którzy to od rządu chińskiego otrzymują subsydia. A dokładniej rzecz biorąc od każdego sprzedanego biletu wstępu do parku otrzymują (podobno) 10rmb. Podobno też – co koniecznie chciał dodać – najbogatsi jeżdzą Bentleyami. Co więcej – mieszkańcy wiosek mają prawo sprzedawania pamiątek czy innych rękodzieł i nie ponoszą z tego tytułu żadnych opłat czy podatków. Co sprzedają, to ich. Czego bardzo zazdroszczą im wszyscy, którzy nie mieli szcześcia urodzić się w jednej z tych wiosek i którym nikt pieniędzy nie daje za samo mieszkanie. Inna sprawa (to już moja uwaga, bo przewodnik o tym zapomniał wspomnieć), że mieszkańcy tych wiosek nie mają nawet prawa do małego poletka – cały teren traktowany jest jako rezerwat i stąd też zakaz jakichkolwiek prac tak rolniczych jak i budowalnych. Ot, można po prostu mieszkać, sprzedawać turystom pamiątki i liczyć pieniądze 🙂
A turystów tymczasem jest coraz więcej. O ile w roku 1984, gdy miejsce otwarto dla turystów, było ich raptem kilka tysięcy, o tyle teraz zapewne idzie w miliony. Z kilku powodów:
– po pierwsze miejsce jest w rzeczy samej urokliwe
– po drugie o wiele łatwiejszy jest obecnie dostęp do tego miejsca: czy to za pośrednictwem samolotu, którym to można dolecieć na lotnisko Jiuzhaigou, czy też kilkoma drogami
Prężnie rozwija się branża turystyczna – jak grzyby po deszczu pojawiają się nowe hotele, restauracyjki, sklepiki. Nawet tacy duzi gracze jak Sheraton są w tym miejscu (nota bene hotel Sheraton w Jiuzhaigou jest wyjątkowo rozczarowujący a do tego powalający ceną – zdecydowanie odradzam, można go jedynie zobaczyć z zewnątrz, jako że budynek nawiązuje do tradycyjnych budowli tybetańskich).
—– —– —–
Jiuzhaigou to w rzeczywistości trzy doliny ułożone w kształt litery ‘Y’, my naszą wyprawę zaczeliśmy u dołu literki ‘Y’ i ruszyliśmy najpierw w prawą odnogę, potem zaś w lewą. Całość można pokonać na nogach, albo też – co było naszym udziałem, jako że mieliśmy tylko jeden dzień – autobusami, które kursują na całej trasie, zatrzymując się na licznych przystankach w pobliżu wartych zobaczenia miejsc.
Źródło: http://tupian.hudong.com/s/九寨沟风景名胜区/xgtupian/2/1
Samą trasę pokonuje się nie jak u nas leśnymi drogami wydreptanymi przez setki stóp wcześniejszych turystów, tylko drewnianymi (zazwyczaj) pomostami i kładkami. Choć uciążliwe to (bo monotonne), to jednak ma sens. W ten oto sposób wszyscy poruszają się wytyczoną trasą. Jest więc jedna trasa, a nie pięć różnych ścieżek i tak oto można dbać o otoczenie, które w przeciwnym razie wkrótce świeciłoby pustką (pamiętajmy o tych setkach tysięcy turystów).
Jest i miejsce, gdzie można się posilić. Tam, gdzie wszystkie odnogi Y spotykają się, jest spore centrum ‘turystyczne’, gdzie można zjeść coś ciepłego w jednej z licznych restauracji na każdą kieszeń, czy też zaopatrzyć się w pamiątki.
———-
Sekret Tybetu
Po całodniowej wyprawie w dolinę (od godziny 8 rano aż do godziny 18) w hotelu była chwila na szybki prysznic, równie szybki obiad (choć właściwsze byłoby określenie: obiadokolacja) i znowu autokar.
Przystanek – miejscowy teatr, gdzie zabrano nas na przedstawienie ‘Sekret Tybetu’.
Początkowo podchodziłem do tego przedstawienia z rezerwą – po pierwszym dniu, kiedy to w ramach uroczystej kolacji mieliśmy się cieszyć występami tancerzy i śpiewaków a skończyło się na dwóch tańcach i jednym krótkim występie wokalnym, miałem obawy, czy tym razem będzie ciekawie.
Okazało się – o czym zaraz szerzej – że niepotrzebne były moje obawy. Było bardzo ciekawie – przedstawienie rewelacyjne, oglądałem je z prawdziwą przyjemnością.
I nawet wrażenia nie popsuł mi nasz chiński znajomy, który zaczął stopować innych naszych towarzyszy (kawalerów), którzy komentowali wdzięki występujących aktorek. Otóż ten nasz znajomy rok temu spędził w Tybecie ponad 2 miesiące i całkiem sporo widział i – co okazało się clou jego monologu – czuł. Więc mówi tak: “No tak, tu patrzycie na młode dziewczyny, aktorki. Że ładne, to zgoda. Ale wyobraźcie sobie teraz, że te dziewczyny, znaczy się nie te konkretne, ale te z Tybetu, myją się raptem kilka razy w roku. A do tego przesiąknięte są specyficznym zapachem. No przecież mieliście okazję spróbować nawet suyoucha (herbata, jaką pija się w Tybecie – zrobiona z liści herbaty, masła jaków oraz soli) więc możecie sobie wyobrazić te różne dziwne zapachy“.
Ja akurat nie mam żadnego problemu z tą herbatą, owszem, ma bardzo specyficzny smak i zapach, ale jest niezła. Byłem zresztą jedną z nielicznych osób, która dzień wcześniej wypiła jej na wspomnianej już uroczystej kolacji więcej niż jedną czarkę.
Tak czy inaczej komentarze naszego znajomego trochę ostudziły innych, były więc warunki, żeby spokojnie i w ciszy obejrzeć przedstawienie 🙂
————–
Dolina Żółtego Smoka (Huanglong)
Kolejny dzień zaczeliśmy od wczesnej pobudki, szybkiego śniadania i długiej podróży autokarem. Długiej, bo niemal 3 godzinnej z przerwą na lunch. W autokarze zaś czekały na nas opakowania leku na chorobę lokomocyjną (w formie plastrów, jakie przykleja się w okolicach pępka), do tego fiolki z jakimś środkiem który ma pomagać na zawroty głowy spowodowane przebywaniem na dużych wysokościach i, co szczególnie mi się podobało, pojemniki z tlenem (zestawy personalne, niewielkie i lekkie tuby z tlenem).
Z żadnych z tych pomocy nie skorzystałem, choroby lokomocyjnej bowiem nie mam, a i jakoś te wysokości mnie nie przerażały. Jak się zresztą okazało, wszyscy znosili wyprawę całkiem nieźle (choć i tak niemal wszystkie środki wspomagające zostały wyczerpane – ale cześć osób chyba brała prewencyjnie).
Przejazd na jedną z wyżej położonych przełęczy (podobno ponad 4200 metrów nad poziomem morza), potem jeszcze jeden przystanek na uzupełnienie ‘wody’ hamulcowej (na prowizorycznym parkingu napełniono wodą ze szlaucha zbiornik z wodą do chłodzenia hamulców) i w końcu zmierzaliśmy w stronę Doliny Żółtego Smoka krętymi górskimi drogami, przejazd którymi kierował myśli w stronę bezpieczeństwa – jechało się bowiem na skraju przepaści: jeden nieuważny manewr kierowcy i możnaby skończyć ładnych kilkaset metrów niżej.
Dojechaliśmy na miejsce około godziny 13. Należało jeszcze odstać swoje w kolejne do kolejki górskiej, która to wywiozła nas w górę (a z racji na tłumy ludzi kursowała wyjątkowo szybko – takie przynajmniej miałem wrażenie), potem zaś posłuchać przewodnika omawiającego trasę i w końcu mogliśmy ruszyć w drogę – znowu drewnianymi pomostami.
Dolina Huanglong to obok Jiuzhaigou kolejna chińska atrakcja turystyczna wpisana na światową listę dziedzictwa UNESCO (trafiła na tą listę także w roku 1992). Nazwę swoją zawdzięcza kształtowi – poszczególne jeziora i tarasy (głównie trawertyn, czyli rodzaj porowatej skały) tworzą kształt śpiącego smoka o długości ponad 3.5km.
Na zwiedzanie mieliśmy raptem niecałe 4 godziny, ale okazało się to wystarczającym czasem na spokojne przejście całej trasy. Powrót do autokaru niektórzy przywitali z widoczną ulgą – raz, że robiło się już chłodno, dwa – że wycieczka na sporej wysokości dała się co poniektórym we znaki. Czekał nas jeszcze trzy godzinny powrót, a jako że większość nie miała sił nawet na rozmowę, w autokarze zapadła cisza. Być może – jak sobie teraz o tym myślę – cisza zapadła, gdy dotarła do nas informacja, że kolejnego dnia wstajemy o godzinie 4 nad ranem, bo musimy się dostać na lotnisko na (jedyny) lot powrotny do Szanghaju o godzinie 8 🙂
Wpis z kategorii: Chiny · Tagi: Azja, blog o Azji, blog o Chinach, China, Chiny, chińskie góry, Huanglong, Jiuzhaigou, lista światowego dziedzictwa, Polacy w Azji, Polacy w Chinach, Polak w Azji, Polak w Chinach, Tybet, UNESCO, Wojciech Szymczyk, zapiski z Chin, Zapiski z Panstwa Srodka
6 komentarze(y) do wpisu: "Jiuzhaigou oraz Huanglong, czyli o wyprawie w chińskie góry"
Wpisy archiwalne
- January 2025
- December 2024
- November 2024
- September 2024
- July 2024
- May 2024
- April 2024
- March 2024
- January 2024
- December 2023
- November 2023
- October 2023
- September 2023
- August 2023
- July 2023
- June 2023
- May 2023
- April 2023
- March 2023
- February 2023
- January 2023
- December 2022
- November 2022
- October 2022
- September 2022
- August 2022
- July 2022
- June 2022
- May 2022
- April 2022
- March 2022
- February 2022
- January 2022
- December 2021
- November 2021
- October 2021
- September 2021
- August 2021
- July 2021
- June 2021
- May 2021
- March 2021
- February 2021
- January 2021
- November 2020
- September 2020
- August 2020
- July 2020
- June 2020
- May 2020
- April 2020
- March 2020
- February 2020
- January 2020
- October 2019
- August 2019
- April 2019
- December 2018
- October 2018
- September 2018
- June 2018
- May 2018
- December 2017
- November 2017
- June 2016
- February 2016
- October 2015
- September 2015
- February 2015
- January 2015
- October 2014
- September 2014
- July 2014
- May 2014
- April 2014
- March 2014
- January 2014
- December 2013
- November 2013
- October 2013
- August 2013
- July 2013
- June 2013
- May 2013
- April 2013
- January 2013
- November 2012
- October 2012
- August 2012
- July 2012
- June 2012
- May 2012
- April 2012
- March 2012
- February 2012
- January 2012
- November 2011
- October 2011
- September 2011
- August 2011
- July 2011
- June 2011
- May 2011
- April 2011
- March 2011
- February 2011
- January 2011
- December 2010
- November 2010
- October 2010
- August 2010
- July 2010
- June 2010
- May 2010
- April 2010
- March 2010
- February 2010
- January 2010
- December 2009
- November 2009
- October 2009
- August 2009
- July 2009
- June 2009
- May 2009
- April 2009
- March 2009
- February 2009
- January 2009
- December 2008
- November 2008
- October 2008
- September 2008
- August 2008
- July 2008
- May 2008
- March 2008
- February 2008
- January 2008
- December 2007
- November 2007
- October 2007
- September 2007
- July 2007
- June 2007
- May 2007
- April 2007
- March 2007
- February 2007
- January 2007
- December 2006
- November 2006
- September 2006
- July 2006
- June 2006
- May 2006
- April 2006
- March 2006
- February 2006
- January 2006
- December 2005
- November 2005
- October 2005
- September 2005
Najnowsze komentarze
- stas on (Nie) dyplomatyczne wspomnienia. Recenzja.
"No ciekawe uwagi- ale niestety z perspektywy codziennej polskiej rzeczywistości…" - Wojtek on Indie 2024. Impresje. Część 2
"Stas - dla nas zdecydowanie nieprzewidywalny, ale to nie znaczy, że należy si…" - stas on Indie 2024. Impresje. Część 2
"No i jak się czyta to wniosek się nasuwa- jest to kraj ciekawy i chyba w swoic…" - stas on Indie 2024. Impresje. Część 1
"No dla mnie to dziwny kraj- skrajności społeczne/socjalne raczej nigdy dobrze …" - Wojciech on Indie 2024. Impresje. Część 1
"Stas - zupelnie inne od naszych problemy/wyzwania, ktore swoja droga moim zdanie…"
Bardzo ciekawie opisałeś tę wspaniałą wyprawę. Trafiło mi się tutaj być w 2006 roku. Z Song Pan odległego stąd o 3 godziny, przywiózł mnie miejscowy autobus.
Moją przygodę w Jiuzaigou i w Huang Long opisuję tutaj:
http://ankang55.salon24.pl/221358,tybetanskie-spotkanie-si-chuan
http://ankang55.salon24.pl/292807,kraina-zoltego-smoka
Podzielam Twe zdanie dotyczące posiłków w ”Air China”. W ostatnią niedzielę mój żołądek miał okazję uczestniczyć właśnie w takim podobnym posiłku do Twojego. A ponieważ podróż była długa, więc trzeba było jeść to co było podane, nie było innego wyjścia.
Dziękuję za piękne widoki.
Pozdrawiam
Tylko pozazdrościć- widoki rzeczywiście baśniowe. No i ta herbata też budzi zaciekawienie- sól dodana do herbaty w ogóle daje jej specyficzny smak.
Co do tego mycia – to chyba nie do końca, bo jakąś toaletę tam robią, specyficzny zapach to przesiąknięte zapachem ubrania – ale zapachem zwierząt domowych. Jakoś tak pamiętam z jakiegoś dokumentu filmowego. To pewnie szokuje jak się żyje w świecie dezodorantów.
No cóż, a jakie specjały kuchni tybetańskiej mogliście pokosztować ? Czekam na opis- może i przepis.
A jak wyglądała taka wioska- proszę także o uzupełnienie albumu.
Stas – o przepisy nie pytałem, nie było nawet czasu, bo to wycieczka chińska, czyli wszystko zaplanowane i rozplanowane tak, że czasu za rzeczy spoza planu nie ma 🙂 Ogólnie – jedzenie było niezłe, duża ilość mięs, ale też nie było jakiejś potrawy, która jakoś szczególnie utkwiłaby mi w pamięci (już chyba za dużo eksperymentowałem kulinarnie w Chinach).
Całe środkowe i północne Chiny to przepiękne krajobrazy, które często omijane są przez operatorów wycieczek, i pokazywany jest jedynie Xi’an i okolice. Warto spędzić trochę czasu w takich miejscach jak Jiuzhaigou!
Zhongguo – wpisy przeczytalem, zdjecia zobaczylem 🙂
Jak widze, region ten i Tobie przypadl do gustu 🙂
Dominik – Jiuzhaigou juz trafil do ‘pierwszej’ ligi miejsc godnych odwiedzenia (nie wiem, czy takze wsrod zagranicznych wycieczek, ale chinskich na pewno), wystarczy poczytac, co tez sie tam dzialo w tym roku przy okazji wolnego tygodnia pazdziernikowego 🙂
Zgadzam sie wiec, ze miejsca takie odwiedzac warto, byle by to robic poza chinskimi swietami 🙂