Zapiski z Chin » Chiny, Różne » Wilk w owczej skórze (o Pawle M. i Chinach)
Wilk w owczej skórze (o Pawle M. i Chinach)
Zaledwie kilka dni temu ukazał się raport komisji eksperckiej, dotyczący niejakiego Pawła M., dominikanina, który jak wygląda z ustaleń komisji zbudował sektę, w której to poddawał ludzi różnym dziwnym praktykom.
fragment raportu komisji ws. o. Pawła M., strona 20
Nie będę pisał o tych praktykach w szczegółach, bo to lektura dla ludzi o mocnych nerwach (odnośnik do strony na której można zapoznać się z pełnym tekstem raportu podaję pod tekstem). Napiszę, jako że u mnie wszystko musi być jakoś z Chinami związane, jakie to relacje miał Paweł M. z Chinami, a zdziwionym wyjaśniam, że i owszem – w jego ‘karierze’ jest również wątek chiński. Wątek o dosyć ograniczonej skali w świetle jego wyczynów, ale pokazujący, jacy to dziwni ludzi czasami się w Chinach pojawiają i jak beznadziejnie płytkie mają wyobrażenie o kraju, do którego przyjeżdżają. Pal licho, jeśli to nieszkodliwi wariaci, gorzej, jeśli wpływają na ludzi wokół nich.
Z raportu wyłania się obraz człowieka o ego większym niż kościół mariacki, człowieka który miał przekonanie, że walka z szatanem jest jego powołaniem i tylko on wie, jak skutecznie z nim walczyć. Gdziekolwiek by ten szatan nie był, choćby i w Chinach.
Pisał oto Paweł M. w liście do swojego przełożonego, ówczesnego prowincjała Dominikanów w Polsce, ojca Zięby:
„My jednak poczuliśmy się wezwani do czegoś więcej. Uderzyliśmy szatana wprost. Dlaczego pojechaliśmy do Chin (na misję ewangelizacyjną, do której Paweł M. poczuł się „wezwany przez Ducha Świętego” – dop.Kom.)? Aby tam walczyć w modlitwie o duchowe wyzwolenie całego kraju. Z przeświadczeniem, że jest to Boże wezwanie i że Bóg nas do tego dzieła odpowiednio wyposażył.”
To był rok 1998 – szatan szalał w Chinach, więc Paweł M. podjął wyzwanie. Nie wiem niestety skąd mu się te Chiny wzięły, pewnym tropem jest tu to jego przekonanie o własnej wielkości i powołaniu do czegoś wielkiego. Pewnie też do bycia misjonarzem, a Dominikanie w Chinach mieli doświadczenia, także polscy Dominikanie (polecam tu artykuł: „Misjonarska działalność polskich dominikanów w Chinach w świetle listów o. Sadoka Maćkowiaka do redakcji „Róży Duchownej” z lat 1937–1939” autorstwa Adriana Cieślika).
Co robił Paweł M. w Chinach? Posłuchajmy dalej tego samego listu:
„W Pekinie przez tydzień chodziliśmy po 20 km z różańcem w ręku do wszystkich miejsc kultowych, aby w tych miejscach walczyć o duchową wolność dla całego kraju.”
Ciekawą lekturą jest też krótka relacja z tej podróży, którą w dominikańskim wydawnictwie ‘W Drodze’ opublikowała jedna z dwóch towarzyszek Pawła M., Dominika Pawelska (nie jestem pewien, czy to nie jedynie pseudonim). Tak, do Chin walczyć z Szatanem udał się Paweł M. i dwie dziewczyny z jego grupy.
Pisze zatem Dominika w artykule zatytułowanym „Dobrzy ludzie z Syczuanu” tak:
„Celem naszego wyjazdu – nas, ludzi związanych z duchowością dominikańską – było, obok zapoznania się z sytuacją Kościoła lokalnego, głoszenie Ewangelii”
Mnie wyjątkowo razi coś innego, ale oddajmy głos autorce:
„Przed wyjazdem zebraliśmy wiele różnych informacji na temat Kościoła chińskiego. (..) Wyjeżdżaliśmy z Polski, nie wiedząc, jaką sytuację zastaniemy w kraju kilkadziesiąt razy większym od Polski. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to trudny wyjazd, liczyliśmy się nawet z możliwością niewrócenia stamtąd. Miesiąc to bardzo mało czasu na rozpoznanie sytuacji Kościoła chińskiego oraz możliwości misyjnych, dlatego staraliśmy się bardzo wsłuchiwać, w jaki sposób i gdzie Pan Bóg zechce nas zaprowadzić podczas pobytu w Chinach.”
Widać to? Z jednej strony niby dobre przygotowanie i zebranie wielu różnych informacji, z drugiej już po chwili sama przyznaje, że miesiąc to bardzo mało czasu na rozpoznanie sytuacji Kościoła w Chinach i możliwości misyjnych.
O tych przygotowaniach, a raczej ich braku przeczytać można także i w raporcie komisji:
fragment raportu komisji ws. o. Pawła M., strona 21
Dlaczego mnie to nie zaskakuje? Ile to ja razy miałem do czynienia z podobnie ‘przygotowanymi’ ludźmi, którzy po przeczytaniu a dajmy na to nawet kilku książek usiłowali sprawiać wokół siebie aurę znakomitego rozeznania w Chinach. A tu jak widać: miesiąc i można ewangelizować Chiny…To tak surrealistyczne, że aż brak słów.
Oczywiście tym, którzy zapoznają się z treścią raportu i praktykami Pawła M. może nasunąć się wiele innych pytań, szczególnie w kwestii doboru towarzystwa do wyjazdu, ale to na inny wpis.
Zaskakujące jest również to przeświadczenie, że wyjeżdżają do kraju, z którego można nie wrócić – to też przerabiałem z ludźmi ogarniętymi manią prześladowczą, gdzie tylko na nich czyhano i czyhano na każdym kroku (w takiej sytuacji mogę tylko doradzić takim osobom, żeby tu zatem nie przyjeżdżały). Choć pewnie jednym z powodów może być też fakt, że osoby, które działały w grupie Pawła M. miały przeświadczenie, że zło na nich wszędzie czyha, więc siłą rzeczy czyha na nich i w Chinach.
Jak więc ewangelizowali Chiny? Z artykułu wygląda na to, że głównie śpiewem i rozmowami
„W innym miejscu, gdzie graliśmy, zebrała się wokół nas grupa około siedemdziesięciu osób. Ludzie przyprowadzali ze sobą dzieci, a my pokazywaliśmy im, że pieśni, które gramy, opowiadają o Bogu i Jego miłości do ludzi. Mówiliśmy także o Polsce i śpiewaliśmy ludowe pieśni”
„Zagraliśmy jeszcze kilka utworów, potem chińscy chłopcy zaśpiewali kilka pieśni ludowych, a trzy dziewczyny ze szkoły baletowej zaczęły tańczyć w wąskim przejściu do rytmów granych przez nas tańców. Długo przeplatały się pieśni polskie (np. Czerwony pas) z chińskimi, a całość naszego spotkania dopełniła się chińsko–polskim wykonaniem pieśni „Ogniska już dogasa blask”
Nie jest moim celem śmianie się tu z tych osób, które obrały taką a nie inną drogę. Ale naiwność, jaką się wykazały wywołuje zdziwienie. I zaufanie człowiekowi, który tak się zapędził w swoich działaniach, że skrzywdził masę osób. Na całe szczeście nie było mu dane zagrzać w Chinach miejsca zbyt długo, bo wygląda na to, że na tym miesięcznym wyjeździe jego ciągoty do ewangelizowania Chin się skończyły. Swoją drogą to ciekawe dlaczego, czyżby pokanał szatana śpiewem i rozmowami w ciągu tego zaledwie miesięcznego pobytu?
Paweł M.:
„Miałem wrażenie, że prawdziwość tej tezy, że robię rzeczy dobre, jest sprawdzana przez dobre owoce. A dobrych owoców widziałem bardzo dużo. Pełen kościół ludzi na mszy akademickiej, sprawnie działające centrum informacji o sektach (pisownia oryginalna – dop.Kom.), msza z modlitwą o uzdrowienie…”
Do tego szerszy komentarz zbędny. I tylko wszystkim pod rozwagę, bo słupki i sukcesy nie przeświadczają o tym, że ktoś robi dobro (pamiętajmy też o powiedzeniu, jakże aktualnym: dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane). I to nie tak, że jest jakaś waga, że gwałty, manipulacje można zrównoważyć pełnymi kościołami czy sprawnie działającymi instytucjami. Ale jak widać niektórzy tego nie rozumieją…
— — —
Raport Komisji ws. o. Pawła M.
https://info.dominikanie.pl/2021/09/raport-komisji-ws-o-pawla-m/
— — —
Zainteresowanym innymi wpisami, gdzie piszę o działaniach misjonarzy w Chinach polecam poniższe wpisy:
Ad Maiorem Dei Gloriam – o Jezuitach w Chinach
— —
Drogi Czytelniku – zachęcam do subskrypcji, dzięki której będziesz wiedział, kiedy pojawia się nowy wpis.
Wpis z kategorii: Chiny, Różne · Tagi: blog o Chinach, China, Chiny, Dominikanie, Dominikanie w Chinach, misjonarze w Chinach, o. Maciej Zięba, o.Paweł M., Paweł M, raport komisji ws o Pawla M, w drodze, Wojciech Szymczyk, Wojtek Szymczyk, wydawnictwo w drodze, zapiski z Chin, Zapiski z Panstwa Srodka
No cóż – temat jest coraz bardziej bulwersujący. Że naruszano zasady i że wykorzystywano zaufanie to się nie da ukryć. Że zniszczono autorytet kościoła jako wartości – to też się nie da ukryć.
Problem tylko w tym, że jakby i tu nie docenia się ludzi i ich wiedzy i konieczności powrotu do przestrzegania zasad – i to na górze hierarchii- w myśl zasady, że ryba psuje się zawsze od głowy.
No i niestety stajemy się świadkami autodestrukcji Kościoła jako autorytetu i ostoi dla wielu pokoleń- jako miejsca prawdy i przykładu wartości.
A co do Pawła M. – taki komentarz dominikanina- filozofa prof. Józefa M. Bocheńskiego: “Nie ma większego nieszczęścia niż naprawiacze świata”.
Porażające jest zarazem trwanie w takim tabu – o ludziach i działaniu kościoła się nie mówi, ludzie nie mają wpływu na działanie swojej wspólnoty, w której przecież chcieliby uczestniczyć.
Ale to jest temat rzeka i chyba nikomu nie zależy, na takiej otwartej dyskusji.
No i na koniec chińska misja- to jest ciekawe- ale takie wyobrażenie o innych krajach jest chyba normą- tak dla wielu chyba Amerykanów wyglądała/wygląda Europa Wschodnia.
Stas – ano tak to wyglada, nie da sie ukryc. Nota bene – coraz mniej da sie ukryc, wiec zgadzam sie z profesorem Bochenskim – nie potrzeba nam naprawiaczy, wystarczy, ze kazdy bedzie sie zachowywal przyzwoicie, to juz bylaby zmiana na lepsze.
A co do misji, to ciezki kawal chleba, ale znowu – tu nie chodzi o naprawiaczy swiata, a po prostu o ludzi, ktorzy swoim zyciem daja swiadectwo. I tyle. Wiecej nie potrzeba