Zapiski z Chin » Różne » Majulah Singapura! (Naprzód Singapurze)
Majulah Singapura! (Naprzód Singapurze)
Kolejny wpis rozpocznę od akcentu polskiego. Wszystkim zdziwionym połączeniem wpisu o Singapurze (jak można się domyśleć po tytule) a Polską, już spieszę z wyjaśnieniem.
Jedno nazwisko: Józef Konrad Korzeniowski. W latach 1874 – 1894 los rzucił go w ten rejon świata. Historia o niejakim oficerze Austin Podmore Williams’ie, jaką zasłyszał tutaj, stała się kanwą jego jednej z najbardziej znanych książek – ‘Lord Jim‘.
Historia o porzuceniu parowca Jeddah z 953 muzułmańskimi pielgrzymami na pokładzie w roku 1880, stała się dzięki Korzeniowskiemu znana na całym świecie. To właśnie z Singapuru wypłynął parowiec Jeddah w ten feralny dla oficera Williamsa rejs…
—–
Jeszcze na pokładzie samolotu dostaliśmy z Heleną do wypełnienia formularze imigracyjne. Ok, niby nic takiego – wzruszyłem ramionami przywykły do wypełniania wszelakich formularzy. Tym niemniej tym razem moją uwagę przykuł napis na dole formularzu. Większą czcionką niż reszta treści, do tego czerwonym kolorem – handel narkotykami w Singapurze karany jest śmiercią. Nie, żebym miał z tym jakiś problem, jeśli nawet nie palę papierosów (swoją drogą, to papierosy obłożone są w Singapurze bardzo wysokim cłem, co powoduje, że palanie nie należy do tanich przyjemności) a z używek preferuję kawę, piwo i rum z herbatą 😉
Tym niemniej napis robił wrażenie, odcinając się swoją czerwienią od pozostałej treści.
Tak więc formularz zrobił wrażenie i od razu ustawił nas w pozycji ‘na baczność‘. Aż zacząłem się zastanawiać, czy było dobrym pomysłem wrzucenie do bagażu gum do żucia. Jeśli bowiem nie wiecie o tym Czytelnicy, w Singapurze nie wolno sprzedawać gumy do żucia. I mimo, że nie na sprzedaż wiozłem, bo to raptem mała paczka, tym niemniej nie do końca byłem pewien, czy nie dostanę jakiegoś pytania przy odprawie. Na wszelki wypadek z żuciem poczekałem do powrotu do Chin 🙂 Skąd takie obostrzenie związane z gumami do żucia? Otóż swego czasu Singapurczycy doszli do wniosku, że za dużo pieniędzy przeznacza się na usuwanie później gum z mebli czy różnych przybytków – żeby wspomnieć chociażby metro. Stąd też taki pomysł na rozwiązanie tego problemu.
Kolejny niemal cały tydzień spędzony w tym miejscu nauczył nas jeszcze kilku innych rzeczy, przekonał też, że wbrew pozorom miejsca bardzo restrykcyjnego jest miejscem niemal wymarzonym do życia – zielony, poukładany, wypucowany niemal na połysk (choć też bez przesady, że niby nie ma śmieci na ulicach, bo kilka papierków gdzieniegdzie dostrzegłem 😉 ).
Na zwiedzanie czasu zbyt wiele nie mieliśmy, jako że byliśmy oboje z Heleną w celach służbowych. Znaczy się Helena – wysłana na szkolenie, ja zaś wydelegowałem sam siebie na pobieranie nauk 🙂 Czego nauki dotyczyły? Cóż, jak się uczyć, to od najlepszych. A najlepszy Singapur jest w handlu i kwestiach związanych z logistyką. Tego też dotyczyło moje szkolenie, na zakończenie którego otrzymałem certyfikat z oficjalną pieczęcią Urzędu Celnego Singapuru.
Na tym koniec chwalenia się – w końcu chcę napisać słów kilka o tym egzotycznym dla wielu z nas kraju, a nie o moim naukach.
—–
Przylot na – podobno – jedno z najbardziej przyjaznych i najlepiej zorganizowanych lotnisk na świecie przebiegł bez żadnych niespodzianek. Witający mnie urzędnik urzędu imigracyjnego sprawdził mój paszport, wbił pieczątkę upoważniającą mnie do 90 dniowego pobytu, złożył życzenia miłego pobytu i tyle. Odbiór bagaży, wyjście i już jesteśmy w Singapurze. Jeśli więc na tym ma polegać to zorganizowanie lotniska, to zgadzam się z opiniami – nawet nie zuważyliśmy, kiedy staliśmy już w kolejce po taksówkę do centrum.
Hotel, w jakim przyszło nam spędzić najbliższy niemal tydzień znajdował się niemal w samym centrum, choć tak po prawdzie, to Singapur jest na tyle mały, że trudno znajdować się poza centrum 🙂
W hotelu zaś najbardziej podobały mi się … komentarze dotyczące hotelu. Otóż będąc ciekaw, gdzie przyjdzie mi spędzić ładnych kilka nocy w Singapurze, sprawdziłem sobie przed wylotem opinie na temat lokum. W zalewie pozytywnych znalazłem jedną negatywną, która mnie zaciekawiła. Co się okazało? Otóż jakiś delikwent, który posiada kartę członkowską pewnej sieci hoteli, dowiedział się, że ten hotel także do tej sieci zależy. Więc karta mu się przyda, bo pewnie jakieś punkty dostanie, do tego (podobno) będzie miał darmową zamianę na pokój o wyższym standardzie. Tak przynajmniej myślałem. Klient, o czym napisał, nie był z obsługi zadowolony. Bo – jak napisał – nie dostał przysługujących mu na powitanie czekoladek (znaczy się w końcu dostał, ale dopiero wieczorem, więc miał już – jakby nie było – jeden dzień zepsuty). I tak wpatrywałem się w ten tekst i myślałem, czy dobrze widzę, że może coś mi się przewidziało. Ale nie – nie był zadowolony, bo nie dostał czekoladek.
Przeczytałem raz jeszcze, dałem do przeczytania Helenie i poszedłem sobie zaparzyć herbatę. Jeśli ludzie mają takie problemy – pomyślałem idąc do kuchni – to ja nie mam więcej pytań. Jedynym bowiem usprawiedliwieniem dla tego człowieka mógł być fakt, że hotelu należy do górnej półki. Ale mimo wszystko – z czym do ludzi? 😉
—————-
Po tych kilku dygresjach pora na garść informacji wprowadzających, czyli o Singapurze na poważnie 😉
Na początek dwa zdjęcia i pytanie – kim jest ten pan?
Otóż jest to niejaki Sir Thomas Stamford Raffles uważany za ojca współczesnego Singapuru. Początek Sigapuru, jaki można oglądać dzisiaj, miał miejsce 6 lutego 1819 roku, kiedy to oficjalnie odczytano porozumienie, na mocy którego kontrola nad tym obszarem przechodziła w ręce East India Company (czyli Angli). Sir Raffles postawił nogę na ‘singapurskiej’ ziemii kilka dni wcześniej – 28 stycznia 1819 roku.
Postać Sir Raffles’a o tyle ciekawa, że w zalewie kolonizatorów i krzewicieli cywilizacji zachodniej Raffles zachowywał sie – hmm, określmy to słowem – przyzwoicie. Przede wszystkim podchodził z szacunkiem do kolonizowanych terenów, czego dowodem jest chociażby fakt, że w przeciwieństwie do innych europejskich kolonizatorów zadał sobie trud nauczenia się języka malajskiego.
Jako gubernator Jawy (Indonezja) zakazał handlu niewolnikami (co przysporzyło mu wielu wrogów w Anglii i wpędziło go w długi), był także przeciwnikiem opium, na którego import wprowadził surowe ograniczenia (co oczywiście nie podobało się części Anglików – szczególnie tych, którzy chcieli uzależnić od tego dobrodziejstwa kolejnych ludzi).
Z bardziej przyzmienych spraw – to właśnie jemu Indonezja zawdziecza, że jeździ się tam po brytyjsku (czyli lewą stroną).
Czym jeszcze różniła się kolonizacja w wydaniu Raffels’a od tej europejskiej? Raffles na kolonizowanych terenach nie wprowadzał siłą języka angielskiego, czy angielskiej kultury.
Pozwalał także na zachowanie miejscowych wierzeń i religii, co było szczególnie ważne w regionie w którym przyszło mu działać z racji na społeczność muzułmańską. Na kartach historii zapisał się jeszcze z jednego powodu – był założycielem (1825) i pierwszym prezydentem Towarzystwa Zoologicznego w Londynie i londyńskiego ZOO.
Dowodem na to, jak bardzo zalazł za skórę swoim rodakom traktując ‘dzikusów’ (w rozumieniu Anglików) w cywilizowany sposób był fakt, że po jego śmierci, raptem dzień przed 45 urodzinami (1826) odmówiono mu pochówku na parafialnym cmentarzu. Jego ciało zostało odnalezione dopiero w 1914 roku, zaś w roku 1920, gdy rozbudowywał się jego parafialny kościół, spoczął w grobie wbudowanym w ścianę tegoż kościoła.
———————
Wyposażonych w tą wiedzę zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z Singapuru. Zacząć podróż należy od symbolu Singapuru – pół lwa, pół rusałki: czyli niejakiego Merlion’a (mermaid + lion)
Jeśli Singapur to centrum handlowe, biznesowe i przeładunkowe, to obowiązkowe są wieżowce – tych w Singapurze też jest ‘kilka’:
Wrażenie robią także i hotele – tutaj akurat jeden z bardziej znanych nowych hoteli (Marina Bay Sands):
Ten budynek to zresztą majstersztyk architektoniczny. Tym, którzy mają okazję oglądać kanał Discovery, być może wpadnie w oko program o budowie tego budynku. Ogląda się ten program co najmniej jak dobry film sensacyjny 🙂
Zaś sam budynek – nie dość, że w jego wnętrzu znajduje się hotel, biura, sale konferencyjne, to do tego kasyno i unikalny basen (tzw infinity edge pool – TUTAJ do poczytania po angielsku o tego typu basenach).
Tymczasem zaś słowo o kasynie. Otóż rząd singapurski w trosce o swoich obywateli wprowadził ograniczenie, którego celem ma być zniechęcenie obywateli Singapuru do spędzania czasu w tym przybytku. Jakie to ograniczenie? Otóż Singapurczyk chcąc wejść do kasyna musi wykupić pozwolenie. Pozwolenie takie, ważne przez 24 godziny (są i roczne) to koszt 100 dolarów singapurskich. Nie jest to może cena zaporowa, tym niemniej jeśli ktoś miałby ochotę wpaść w nałóg hazardu, musiałby liczyć się z poważniejszymi wydatkami (poza przegranymi pieniędzmi, bo jak wiadomo kasyno zawsze wygrywa 😉 ).
Jest jeszcze i kilka innych przykładów na to, jak Państwo reguluje pewne kwestie. Więc do rzeczy.
Alkohol w Singapurze jest obłożony BARDZO wysokim cłem. Innymi słowy – picie alkoholu w Singapurze to spory wydatek. Nawet wypicie piwa w restauracji to już pokaźna kwota. Jeśli więc chcesz się wprowadzić w Singapurze w dobry humor, to polecam oglądanie komedii – wyjdzie zdecydowanie taniej 😉
Kupno samochodu w Singapurze to także spory wydatek (samochody to kolejna, raptem jedna z czterech, kategorii produktów obłożonych w Singapurze cłem). Średnio – odnoszę to do cen samochodów zachodnich w Chinach, taki sam samochód w Singapurze kosztować będzie dwa razy tyle, co w Chinach.
Idźmy dalej – kategoryczny zakaz śmiecenia (to nie tylko wyrzucenie papierka na ulicę, ale i np malowanie grafitti). Niedawno głośny był w Singapurze przypadek dwóch obcokrajowców, którzy wpadli na pomysł zakradnięcia się na zamkniętą już stację metra i namalowania grafitti na jednym z wagonów. Jeden z delikwentów – Anglik, który przyleciał do Singapuru odwiedzić swojego kolegę – miał to ‘szczeście’, że zanim ustalono jego tożsamość, zdążył opuścić Singapur. Życzymy my zdrowia, szczęścia i pomyślności. I odradzamy ponowną wizytę na Singapurze. Drugi zaś z delikwentów – 33 letni Szwajcar – trafił za kratki. Za idiotyzm się płaci. Nie wiem, czym się gość kierował, wybierając się wieczorem na stację metra, wiedząc, co go czeka w razie złapania. Że niby się dusił tą wolnością? Jak widać, niektórzy zawsze usiłują szukać dziury w całym… Jaka kara czeka w Singapurze za wandalizm? Zacznijmy od … batów. Tak, dobrze widzicie Czytelnicy – za wandalizm grozi od 3 do 8 razów, do 3 lat więzienia i do tego grzywna do 2000 singapurskich dolarów. Teraz już wiecie, dlaczego Singapur jest czysty a przystanki całe? Szwajcar otrzymał karę w wysokości 3 batów i 7 miesięcy w więzieniu.
Czy taka restrykcyjna polityka ma sens? Jak widać utrzymywanie czystości ma swoje dobre strony – dzięki temu ulice i budynki wyglądają tak:
—– —– —– —– —– —– —– —– —–
Czas w Singpaurze minął nam szybko – z jednej strony dzięki szkoleniom, z drugiej – rewelacyjnej pogodzie, w końcu i trzeciej – próbowania wszelkich przysmaków, jakie nam tylko wpadły w oko 🙂
Kończąc wpis – z dedykacją dla wszystkich debatujących nad tym, jak ma wyglądać ‘nowoczesny’ patriotyzm. Poniżej znajduje się pewien klip muzyczny. Tytuł utworu: ‘Song for Singapore‘, czyli ‘Piosenka dla Singapuru‘. Utwór powstał na tegoroczne Święto Narodowe Singapuru (9 sierpnia) Takie utwory powstają corocznie. Proponuję wszystkim posłuchanie i w miejsce ‘Singapore‘ wstawienie słowa ‘Poland‘.
(kliknij na poniższym zdjęciu – w nowo otwartym oknie po kilku sekundach zacznie się odtwarzanie utworu)
Można? Można.
—–
‘Majulah Singapura‘ – w tłumaczeniu ‘Naprzód Singapurze‘ to tytuł hymnu narodowego Singapuru w języku malajskim (bahasa melayu). Hymn, zgodnie z prawem, śpiewany jest w tym języku (choć poza malajskim urzędowymi są jeszcze trzy inne języki: chiński, tamilski i angielski).
Wpis z kategorii: Różne · Tagi: Azja, blog o Azji, blog o Chinach, Joseph Konrad Korzeniowski, Korzeniowski, Lord Jim, Marina Bay Sands, Merlion, Polacy w Azji, Polacy w Chinach, Polak w Azji, Polak w Chinach, Singapore, Singapur, Sir Raffles, Song for Singapore, Szymczyk, Wojciech Szymczyk, Wojtek Szymczyk, zapiski z Chin, Zapiski z Panstwa Srodka
sie dzieje:)pozdrowienia z BB
Proszę o większe literki we wpisach !
Takie singapurskie porządki bardzo mi się podobają – ostatecznie najlepsza jest ta metoda batów.
A jakie były singapurskie przysmaki kulinarne ???
Cocon – witam koleżankę z Bielska Białej 🙂 Się dzieje? A gdzie, a gdzie? 🙂
Pozdrawiam!
Stas – wielkość czcionki można zmienić w przeglądarce – polecam to rozwiązanie!
Zaś co do przysmaków, to pierwszy raz trafiłem na smaczne kraby 🙂
Kurcze nie pomyślałam o tak prostym rozwiązaniu. Kraby zdecydowanie są najlepsze żywe w akwarium.
A jak te smaczne były zrobione ???
Stas – a to już pewnie tajemnica szefa kuchni, jak były przyrządzane 🙂
Ja powiem szczerze, że i gumę i papierosy Malezyjskie dla znajomych przemycałem do Singapuru, ponieważ Singapur był w moich planach przed lotem powrotnym z Indonezji do Chin i zupełnie nikt mnie o to nie pytał na granicy, mimo przekraczania jej w dwie strony. Myślę, że celnicy są przyzwyczajeni do takich drobnych spraw i przymykają oko.
Co do wszelkich restrykcji, to jak widziałem w metrze potajemnie pijącego kolę chłopaka w wieku na oko licealnym, to ja mam wrażenie, że takie rozwiązania są grubo przesadzone. To ja już wolę brudny Szanghaj.
Paweł – być może wynikało to z faktu, że jesteś obcokrajowcem. Ciekaw jestem, czy dla Singapurczyków byliby równie pobłażliwi 🙂
Zaś co do zakazu jedzenia i picia w metrze – jestem za zakazem. I to właśnie po różnych przygodach w metrze szanghajskim. Nie ma nic gorszego z rana, niż zapach dziesiątek ‘baozi’ w wagonie metra – nie, żebym nie lubił baozi, ale nie wszystkie zapachy na raz 😉
Właściwie, to chodzi mi o to, jak w takim kraju traktuje się ludzi. To trochę jak z systemem socjalnym, ZUS i kontrolami skarbowymi w socjalistycznych krajach jak Polska. Ponieważ urzędnicy uważają, że część ludzi jest nieuczciwa, to gnębi się każdego obywatela zakazami, nakazami i kontrolami. Ja po prostu uważam, że taniej by było (mniej urzędników, kontroli i ochrony śledzącej kamery), gdyby traktować większość ludzi jako uczciwych i starać się mniejszym nakładem “państwa” (czyli pieniędzy z naszych podatków) starać ukarać tylko tych nieuczciwych. Nie ma systemów idealnych i w socjalizmie i w wolnych gospodarkach trafiają się oszuści. Tyle, że w krajach gdzie więcej wolności (także do napicia się koli w metrze gdy czujemy się słabo i potrzebujemy cukru, żeby nie zemdleć), cały system kosztuje mniej pieniędzy z naszych podatków. Ludzie z czasem nie piją i nie jedzą np. baozi, bo sami odczuwają, że to niegrzeczne. W Polsce nie ma zakazów jedzenia w publicznej komunikacji (przynajmniej wg. mojej wiedzy i obserwacji, że ludzie kanapki czasem w drodze do pracy jedzą), a generalnie nie zauważyłem żadnych skandalicznych sytuacji przez całe moje życie.
W Singapurze czułem się jak w Truman Show.
Jeszcze o metrze w Szanghaju. Fakt, że ostatnio przesiadłem się na rower i zapach z baozi wdycham głównie mijając bary takie dania serwujące. Fakt, też że w związku z tym nie jeżdżę codziennie – ale mam wrażenie, że mimo braku takiego zakazu sytuacji z dziwnymi zapachami miałem bardzo niewiele. Sam czasem jak padałem z głodu byłem prze-szczęśliwy, że podczas czasem blisko godzinnej trasy metrem, po dniu tłumaczeń gdzie zabrakło czasu na jedzenie, mogłem bez przeszkód zjeść onigiri z Lawsona, popijając zieloną herbatą.
Z takimi zakazami, mam tylko złe skojarzenia: Ludzie powinni jeść w wyznaczonym (najlepiej przez urzędników) czasie, iść do pracy o wyznaczonych godzinach, mieszkać w urzędowo zatwierdzonych mieszkaniach, o sprawdzonym przez urzędników poziomie bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Dzieci wychowywane w ideologii zgodnej z rozporządzeniami ministra edukacji, tylko czekać, aż kontrolerzy zaczną zaglądać do naszych sypialni.
W wielu takich wymiarach, poziom wolności w Chinach z nazwy “komunistycznych”, jest o wiele większy niż w jakimkolwiek kraju UE czy właśnie Singapurze.
A w poziomie wolności słowa, też nie jest u nas taki raj. Możemy napisać sobie na blogu co tylko chcemy, ale i tak “wiodące media” podadzą tylko tendencyjny obraz sytuacji. W Chinach za “antyrządowe” wyskoki na blogu, można nierzadko nieźle oberwać, cenzorzy ostro pracują i wymyślają nowe filtry internetowe, jednak odwilż postępuje – dane o wypadkach w kopalniach, nagłaśniane sprawy gdy ktoś nadużył władzy, coś co niedawno było nie do pomyślenia -to wszystko się pojawia, nawet z otwartą krytyką władzy włącznie. I obraz końcowy jest taki, że aż tak bardzo się od tego “totalitarnego ustroju” (za zachodnimi mediami) nie różnimy.
Paweł – co kraj, to obyczaj 🙂
Jednak porównanie Singapuru do Truman Show trochę – moim zdaniem – nie na miejscu. To właśnie w Singapurze miałem wrażenie, że jest tak, jak chciałbyś żeby i u nas było – czyli urzędnicy zakładający, że ludzie są uczciwi. W trakcie mojego szkolenia to się kilka razy przewinęło – wychodzi się z założenia, że ludzie powinni działać uczciwie. Stąd masz jakiś problem, wątpliwość – pytaj. Nawet nas do tego zachęcano kilkukrotnie. Celnicy sami byli ciekawi, jakie problemy mają firmy, co jeszcze można usprawnić. Dla mnie to był lekki szok, bo pierwszy raz się spotkałem z takim podejściem. I to nie było udawane, bo rozmawiałem z ludźmi ze szkolenia i z ich wrażeń pracy – dla nich to jest normalne, że jak mają problem, to się pytają. I nie obawiają sie tego, że urzędnik pomyśli – ‘o, pyta, czyli nie jest czegoś pewny, czyli pewnie jakiś błąd popełnił, więc go sprawdźmy’. Tymczasem u nas zaufanie do jakichkolwiek urzędów jest więcej niż nikłe. Retorycznie można zapytać – a dlaczego?
Widzę też różnicę w tworze takim jak UE, gdzie – nie czarujmy się – ścierają się interesy różnych państw, podczas gdy nam stara się to przedstawić jako ‘wspólnotę’ ze wspólnymi celami; a takim Singapurem.
Co do wolności słowa w polskim wydaniu – pełna zgoda. Ale nie o Polsce jest mój wpis i nie za bardzo widzę tutaj sens do roztrząsania wątku, że media nakręcają tylko te tematy, które są im na rękę. To już wiemy, pytanie, czy poza pisaniem na blogu mamy jakieś pole oddziaływania i zmienienia tego?
Pisząc o wyrazistym przykładzie Chin, trochę mniej oczywistym przykładzie polskiej tuby medialnej, piłem do Singapuru. Singapur ma bowiem jedne z bardziej wyrazistych przepisów ograniczających wolność słowa w imię harmonii społecznej. Co prawda w wielu przypadkach sąd ma prawo do zasądzenia biczowania (uważam, że to dla gospodarki świetne rozwiązanie – tyłek boli ale można pracować, a w areszcie się nie pracuje i jeszcze państwo za to płaci), ale mimo wszystko – prawo w jasny sposób ogranicza wolność wypowiedzi w wielu dziedzinach i ma do egzekwowania tego odpowiedni aparat.
Zdaję sobie sprawę, że państwo-miasto Singapur, musi mieć dosyć wolnorynkowe rozwiązania. To wielki plus tego miejsca. Szacunek dla udoskonalającego swoją pracę tamtejszych celników. Myślę, że coraz sprawniej będzie też w Polsce, niestety mam obawy, że dzięki wytycznym UE będzie sprawniej i o wiele drożej.
W dziedzinie kontroli życia obywateli, jest już mniej różowo, stąd moje porównanie do Truman Show, może przesadzone i poparte wrażeniem chwili, ale ma jakieś podstawy. Publiczna edukacja, kontrola rynku nieruchomości i (co prawda z naszego punktu widzenia niskie) od lat 90’tych ciągle rosnące podatki, dodatkowo zwiększają moją niechęć do tego miejsca na mapie Azji.
Są to w dużej części moje osobiste wrażenia z bardzo krótkiego pobytu. Może gdybym pomieszkał dłuższą chwilę, udałoby mi się dojść do innych wniosków. Tak czy siak – przez te moje rozdęte komentarze nie napisałem jeszcze najważniejszego: świetny wpis! Pozdrawiam!
Proszę więcej informacji o baozi- czym to się je ???
Co to takiego i jak pachnie ?
http://www.bbc.co.uk/news/world-asia-pacific-11763031 – akurat dzisiaj news wyszedł 🙂
Paweł – trudno się nie zgodzić, że dłuższy pobyt w tym kraju mógłby zmienić nasze postrzeganie – tak Twoje, jak i moje 🙂 Zresztą coś o tym wiemy, bo dłuższy pobyt w Chinach też wielu rzeczy uczy 🙂 Mi akurat przejrzystość regulacji w Singapurze bardzo się podoba – wiadomo co, z czym i kiedy. Pytanie, czy na dłuższą metę dałoby się tam mieszkać. Nie podejmuję się (przynajmniej na razie) odpowiedzi na to pytanie 😉
Stas – je się to jak wszystkie inne, a w szczególności jak kluski na parze 😉 Zaś co do zapachu – w zależności od tego, czym jest nadziewane (mięsem lub warzywami – to najczęsciej spotykane ‘śniadaniowe’ baozi)