Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Chiny » Indie 2024. Impresje. Część 1

Indie 2024. Impresje. Część 1

Tym razem spędziłem w Indiach niemal 2 tygodnie. Indie trzeba sobie bowiem dawkować (ja tak przynajmniej mam) – na koniec wyjazdu człowiek już tylko marzy o innym jedzeniu i zwyczajnym prysznicu, gdzie nie będzie musiał się pięć razy zastanawiać, czy woda jest ok i uważać, żeby przypadkiem się jej nie napić.

Że przesadzam?

Nie wydaje mi się, dzięki kilku prostym zasadom udawało mi się do tej pory moje przygody z Indiami zakończyć przez żadnych ‘zabawnych’ historii, których słyszałem dziesiątki a z kilkoma ‘weteranami’ miałem okazję porozmawiać.

Lotnisko w Delhi, tutaj wszystko po staremu

Tak więc zostanę przy swojej ostrożności – za dużo się dzieje, żeby jeszcze rozwiązywać problemy, których da się łatwo uniknąć…


Prawo Murphy’ego – jeśli najmniej oczekiwaną ‘atrakcją’ w trakcie wypełnionego spotkaniami wyjazdu jest nieoczekiwany ból zęba, to jest jak w banku, że pojawi się (nieoczekiwanie – a jakże – ból zęba…)

Tak więc zgodnie z powyższym mój wyjazd zaczął się od przykrej niespodzianki. W najmniej oczekiwanym momencie odezwał się jeden z zębów, a że znajdowałem się akurat w ‘niewielkim mieście’, wizyta u lokalnego dentysty nie była zbyt kuszącą perspektywą… Musiałem znaleźć inne rozwiązanie.


Jeden z lokalnych znajomych polecił mi środek na ból zęba, którego on sam używa w trakcie wyjazdów. Środek lokalny – zachwalał – tradycyjna medycyna ajurwedyjska, bardzo dobry środek, sam się przekonasz.

Niestety, ale na mnie nie zadziałało…


No więc się przekonałem. Po pierwszym użyciu (kroplę tego specyfiku trzeba zaaplikować na bolące miejsce) mój mózg głowił się jakieś 10 minut nad ciekawym posmakiem i zapachem tegoż specyfiku. Na tych 10 minut całą energię z bolącego zęba przekierował na rozpracowanie, co ja tam znowu wymyśliłem. Niestety po 10 minutach stracił zainteresowanie i przypomniał sobie o zębie…


Znajomy namówił mnie do kilkukrotnego użycia specyfiku przekonując, że następnym razem zadziała, że muszę dać mu (specyfikowi) czas. Z ręka na sercu – dałem szansę. Efekt jak się domyślacie był nijaki. Gdy skończyły się moje środki przeciwbólowe (wziąłem raptem kilka tabletek – na ew. przeziębienie/gorączkę), trzeba było poszukać czegoś innego. Na szczęście tutaj polecony specyfik okazał się działać i jak się również mimo tego, że dostępny jedynie na receptę, to nie było problemu, żeby go kupić bez takowej w jednej z aptek. I to na tym środku przyszło mi spędzić kolejnych kilka dni…


Hotele w Indiach i czego można się spodziewać – czyli kiedy człowiek nie cieszy się z wesel.

Gdy hotel biznesowy w Delhi zażyczył sobie ponad 4 tysiące RMB za noc (2.2k PLN), czyli lekko licząc ponad trzykrotność miesięcznej pensji pracownika na linii montażowej w fabryce pod Delhi, powiedziałem mojej ekipie w Chinach, że ktoś upadł na głowę i nie ma mowy, żebym zapłacił takie pieniądze.

Wewnętrzny ‘dziedziniec’, choć sprawia wrażenie, jakby to był olbrzymi basen z trampolinami do skoków tam na górze…

Na szczęście okazało się, że inna ekipa z naszej firmy też była w tym hotelu przy okazji targów, które to targi miały swój specjalny pakiet. Hotel udało się więc zarezerwować o wiele taniej.

Potem zresztą okazało się, dlaczego liczono taką stawkę – oto okazało się, że trafiłem do Indii akurat na sezon weselny. A wesela organizowane są właśnie (m.in.) w hotelach.

Większym problemem jak się później okazało nie była zresztą dostępność i ceny, ale … hałas.

W jednym mieście, które liczy sobie jakiś milion ludzi i uchodzi w Indiach za miasto drugiej kategorii (jest też prężnie rozwijającym się miastem) jeden z lepszych tutejszych hoteli także urządzał przyjęcia weselne. A że hotel niewielki i pięter stosunkowo mało, to nie było jak się ‘schować’.

Efekt? Dwie noce z rzędu szedłem spać dopiero po godzinie 2 w nocy, bo do 2 dudniła muzyka. W sumie to powinienem użyć tu wulgarnego słowa zamiast ‘dudniła’, bo ona właściwie napier…ała na moje bębenki w uszach (spróbujcie się wczuć w moją sytuacje: masa spotkań, bolący ząb…).

Próbowałem spać z zatyczkami do uszu (mam takie, bo korzystam z nich, gdy jestem na produkcji w fabrykach, gdzie mają prasy). Niestety, trochę tłumiły to dudnienie, ale nie radziły sobie z moją podskakującą w rytm szalonych hinduskich szlagierów głową…


Lotnisko w Delhi / Lotnisko w Noida czyli CPK po hindusku

W porównaniu z zeszłym rokiem poprawiła się jedna rzecz – linie Cathay zaczęły odprawę bagażową nie jak ostatnio raptem na 3h przed lotem (podczas gdy ja na lotnisku byłem znacznie wcześniej), a 6 – było więc jak znalazł (przed odprawą paszportową na tym lotnisku w dalszym ciągu NIC nie ma).

W dalszym ciągu natomiast jest za dużo personelu, z czego większość usiłuje robić dobre wrażenie.

Przy skanerze operowało teraz trzech panów (plus jeden sprawdzał przechodzących przez bramkę i przybijał pieczątkę na karcie pokładowej). Operowało zresztą to może zbyt mocne słowo. Siedziało. Jeden przed skanerem, od czasu do czasu pokazując co wrzucić do pojemników, drugi siedzący przed monitorem (nie dam głowy, że patrzył na monitor, bo był zajęty gadaniem z innym gościem) i trzeci – najlepszy – siedzący za skanerem.

Najlepszy, bo mnie rozłożył na łopatki.

Jako że pas za skanerem nie był automatyczny jego zadaniem miało być ‘pomaganie’ walizkom i pojemnikom/koszykom przesuwać się w stronę czekających pasażerów. Ale ewidentnie nie czuł się w swojej roli spełniony, bo czekał aż bagaże się spiętrzą i zaczną same przesuwać.

Jako że po moim bagażu coś tam oglądali w kolejnym pojemniku z rzeczami pana w turbanie, to moje rzeczy czekały sobie. Niestety były za daleko, żeby mógł do nich dosięgnąć, więc musiałem czekać. Gość zobaczył mnie, kiwnął głową w sensie „To Twoje?”, po czym jednym palcem przesunął o jakiś 5cm jeden z pojemników…

Oczywiście niewiele to pomogło i musiałem dalej cierpliwie czekać aż skończą debatować nad zawartością pojemnika z rzeczami pana w turbanie, a potem jeszcze na kolejne 3 pojemniki, które w końcu utworzyły odpowiednią falę spiętrzeniową, która przesunęła w mój zasięg moje rzeczy…

To obserwacja ogólna – pod tym względem Indie przypominają mi Chiny sprzed niemal 20 lat – wtedy też wszędzie było pełno ludzi udających, że pracują (najbardziej denerwujące było to w sklepach, gdzie często na jednego kupującego przypadał jeden sprzedawca…).

Jak widać i tutaj Indie są na początku drogi, jaką przebyły Chiny.

Jest też jednak i pewien pozytyw – Indie wkrótce będą miały nowe lotnisko. Budowane od 2021 roku (tak, wtedy rozpoczęła się budowa) lotnisko w Noida (krótki, bo jakieś 70km, rzut beretem od lotniska Delhi) będzie oddane do użytku już w kwietniu przyszłego roku (wtedy rozpocznie się rozruch).

Jak widać da się budować szybko (choć też żeby dodać łyżkę dziegciu, to gadali ponad 20 lat)… Teraz Indie powinny jeszcze zainwestować więcej w drogi (dostrzegam postęp, ale jest on wolny) i transport kolejowy i wtedy mają szansę urwać trochę od Chin z miana ‘fabryki świata’.

Infrastruktura drogowa pozostawia jeszcze sporo do życzenia…
Czasami do jedyna sensowna opcja, choć warto zobaczyć, czy nasze ubezpieczenie obejmuje poruszanie się takimi pojazdami 🙂

Trochę, bo infrastruktura to tylko jeden (choć ważny) element – a są jeszcze ludzie i całe otoczenie (bo nikt wszystkiego sam nie robi w dzisiejszym świecie – stąd potrzebny jest cały łańcuch dostawców).


Jedzenie. Czyli jak chińskie, to wszędzie, ale nie w Indiach.

Lubię tutejsze jedzenie. Szczególnie w sezonie, gdy nie ma horrendalnych upałów i nie wyłączają prądu (bo wtedy nie wiadomo na ile wyłączyli i czy jedzenie jeszcze nadaje się do jedzenia, czy już tylko do wyrzucenia).

Jedzenie samo w sobie jest naprawdę znakomite, jeśli ktoś lubi ostre jedzenie – a ja takie lubię. Ale mam tak, że po pewnym czasie mam go po prostu przesyt. Jest dla mnie ciężkie. Kilka dni, tydzień: super, daję radę. Po tygodniu muszę ‘miksować’ je z innymi rzeczami, więc mam go po prostu przesyt.

Wyjście z naszą ekipą w Delhi – jedzenie rewelacyjne, choć ostre, co nie każdemu może przypaść do gustu.
Czasami, gdy nie było czasu by zjeźć na zwenątrz, trzeba było posiłkować się hotelami – lokalne jedzenie nie rozczarowywało!

Aha, i jeszcze jedno – mimo moich usilnych, kilkukrotnych prób i dania szansy chińskiemu jedzeniu przygotowanemu w hinduskich restauracjach – stwierdzam kategorycznie: na miłość boską, nie róbcie sobie tego. To jedzenie może i nazywają ‘chińskim’ ale z chińskim nie ma wiele wspólnego (poza nazwą i pewnym wizualnym podobieństwem).

Kolejny mój wyjazd, kolejny raz dałem szansę i kolejny raz przekonałem się, że to nie ma sensu – chińskie jedzenie tylko w Chinach.


Taj Mahal, czyli najpiękniejszy islamski grobowiec.

Było już późno i zostało niewiele czasu do zamknięcia kompleksu Taj Mahal gdy wraz z moim przewodnikiem Asifem dotarłem do jednej z bram. Asif okazał się nieocenioną pomocą i dzięki niemu nie traciłem czasu na załatwianie wejścia. Byliśmy zatem po raptem kilkunastu minutach od przybycia na parking na terenie jednego z cudów świata. Na moje szczęście nie było tłumów (byłem w ciągu tygodnia) i nie trzeba było rozpychać się łokciami. Spośród kilku (opcjonalnych) fotografów wybrałem jednego (pakiet 20 zdjęć w albumie za 2000 INR, plus wszystkie zdjęcia elektroniczne na telefon), bo był najmniej denerwujący (inni zaczynali rozmowę od pakietów 50 zdjęć, kończąc na 200 zdjęciach) i oferował najmniejszy pakiet (najpierw próbowałem wyjaśnić ekipie, że nie potrzebuję tony zdjęć, że w sumie to dwa-trzy by mi wystarczyły, bo dla mnie ważniejsze niż zdjęcia jest sam fakt bycia tutaj samemu). Nie okazali zrozumienia (rozumiem – z takimi jak ja poszliby z torbami, ale na szczęście mają instagramerki i pary chętnie fotografujące się w tym miejscu), więc wziąłem najmniej nachalnego gościa i ruszyliśmy w trójkę: ja, przewodnik i fotograf. Od czasu do czasu musiałem się ustawiać do zdjęcia, ale tych 20 pstryknięć załatwiliśmy w 10 minut i miałem potem spokój – mogłem słuchać Asifa opowiadającego mi o tym wyjątkowym miejscu.

Imponujący widok, wrażenie robi również zmieniająca się (w zależności od pory dnia) kolorystyka budowli

Miejsce jest warte odwiedzenia, ale powiem Wam tak – gdybym miał jechać z Delhi tylko po to, żeby zobaczyć to miejsce, to … pewnie bym się nie zdecydował. A że akurat w tym roku miałem jedno spotkanie zaplanowane w Agrze, to miałem powód, żeby się wybrać zobaczyć ten jeden z cudów świata. Jeśli wybieracie się do Indii z zamiarem zwiedzania – to oczywiście, wybierzcie się. Ale jeśli zwiedzanie ma być jedynie dodatkiem do Waszej wizyty w Indiach, to warto to przemyśleć.

Co robi największe wrażenie? Nie sam (cało)kształt, choć jest zachwycający. Na mnie wrażenie wywarła skala i trudność zdobień – to co widać na elewacjach nie jest malunkiem, nie są tu wykorzystane żadne farby, a … kamienie. Podstawa to oczywiście marmur – indyjski, wydobyty w kamieniołomach Makrana. Wszystkie motywy kwiatowe – to różne półszlachetne kamienie typu lapis lazuli (niebieski), turkus (niebiesko-zielony), malachit (zielony) czy mój ulubiony: karneol (czerwono – pomarańczowy), który ‘świeci’ się jeśli przyłożyć do niego źródło światła. Czarne zdobienia i napisy w języku arabskim wykonano z onyksu.

To nie jest namalowane, a zrobione z kamieni, które następnie osadzane są w przygotowanym marmurze…
Tu dla odmiany rzeźbienie w płycie marmurowej, żeby nadać odpowiedni ształt

Zabrano mnie zresztą do jednej z pracowni, gdzie kilku rzemieślników przygotowywało takie właśnie zdobienia (podobno byli to przodkowie tych, którzy pracowali przez budowie Taj Mahal niemal 400 lat temu – tego oczywiście nie byłem w stanie zweryfikować, ale nie byłbym zaskoczony, gdyby każdy sklep chwalił się takimi powiązaniami).

Takimi prostymi narzędziami podobno obrabiano kamienie, które potem znalazły się w budowli Taj Mahal

Całość zresztą była nastawiona na przekonanie mnie do zakupów i muszę przyznać, że ekipa miała to dobrze zaplanowane i liczba różnych technik zmiękczających robiła wrażenie – tyle, że ja się zakupami zajmuję zawodowo i nie kupuję pod presją czegoś, na czym się nie znam i czego nie sprawdziłem. Efekt taki, że musieli być bardzo rozczarowani, bo nie kupiłem nawet podstawki pod kubek czy breloczka (zaczęli najpierw od bardziej drogich sprzętów typu taborety z siedziskami zrobionymi z kawałka marmuru). Ale żeby oddać im sprawiedliwość – mieli masę ciekawych i obiektywnie ładnych rzeczy na dwóch piętrach swojego warsztatu. Jeśli ktoś jest więc zafascynowany tego typu rzeczami z marmuru z dodatkiem różnego rodzaju kamieni i będzie akurat w Agrze – niech ogląda (niestety ten akurat sklep nie ma żadnej strony internetowej, bo jak mi powiedzieli, obawiają się kopiujących ich wzory).

Gdzie zatrzymać się w Agrze? Jest kilka hoteli, ja polecam Radisson, w którym nocowałem – raptem 10minut autem od kompleksu. A jeśli ktoś wybiera się z myślą o specjalnej okazji – można rozważyć hotel The Oberoi Amarvilas, gdzie podobno z każdego pokoju widać Taj Mahal (płacąc za to odpowiednio).

Widok na Taj Mahal z hotelu The Oberoi Amarvilas

To pierwszy z dwóch wpisów, jakie zaplanowałem zamieścić w temacie Indii. Drugi będzie poświęcony tematom społecznym, którymi żyją Indie a które pojawiały się w trakcie moich rozmów z właścicielami lokalnych firm. Wpis zapewne ukaże się po świetach.


Jeśli ktoś zainteresowany jest poczytaniem o moich wrażeniach z wyjazdu do Indii w 2023 roku – zapraszam TUTAJ


Tymczasem – niezmiennie zachęcam do obserwowania mojego profilu na twitterze:

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Chiny · Tagi: , , , , , , , , , ,

3 komentarze(y) do wpisu: "Indie 2024. Impresje. Część 1"

  1. stas says:

    No to czekamy na drugą część relacji- pewnie to specyficznie ciekawy kraj- z tą ich kulturą świętych krów i atomem – to pytanie – czy się bać?

  2. Wojciech says:

    Stas – zupelnie inne od naszych problemy/wyzwania, ktore swoja droga moim zdaniem beda im przeszkadzaly w doganianiu Chin (choc dystans bedzie sie pewnie zmniejszal, bo staruja z niskiego pulapu i troche nadrobia).

    A co do atomu – nie martwilbym sie tym, panuja nad tym.

  3. stas says:

    No dla mnie to dziwny kraj- skrajności społeczne/socjalne raczej nigdy dobrze nie wróżą.Aż dziwne- a może tylko u nas się o tym nie pisze- że tam jakby to społeczeństwo jest mało buntownicze?