Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Chiny » (Nie) dyplomatyczne wspomnienia. Recenzja.

(Nie) dyplomatyczne wspomnienia. Recenzja.

Kiedy Mikołaj przyniósł mi najnowszą książkę Kishore’a Mahbubaniego

“Living the Asian Century: An Undiplomatic Memoir”

nie spodziewałem się, że będzie to tak fascynująca podróż przez historię i rozwój Azji Południowo-Wschodniej. Książka, choć osobista, oferuje głębokie spojrzenie na transformację Singapuru i całego regionu.

Nie jest to typowa biografia. Mahbubani opowiada o swojej drodze życiowej, która splata się z niezwykłą podróżą Singapuru od biednego państwa do jednego z najlepiej rozwiniętych na świecie. Zarówno jego osobiste doświadczenia, jak i doświadczenia Singapuru pokazują, że nawet z trudnych początków można osiągnąć wielkie rzeczy.

Jest to pozycja, którą w Polsce powinni nasi decydenci przeczytać z uwagą, bo można się z niej sporo dowiedzieć. Zdaje się sobie sprawę, że u nas jest tendencja do klęczenia przed większymi od nas, a poczucia, że jesteśmy w o wiele bardziej uprzywilejowanej pozycji, niż kraje mniejsze od nas – to jest jedna z tych rzeczy, która niestety w niczym nie pomaga a nie pozwala czerpać wiedzy i doświadczeń innych – nawet i mniejszych. Wszak to Ci mniejsi mieli/mają trudniej, skoro więc dają sobie radę, to znaczy, że coś robią dobrze.

Pisze zatem Mahbubani o swojej pierwszej misji dyplomatycznej i lekcji geopolityki, jaką wyciągnął: „małe państwa mogą ogromnie ucierpieć, jeśli nie zrozumieją rywalizacji wielkich mocarstw toczących się w ich sąsiedztwie” i przywołując tu historię znaną zapewne wielu, którzy interesują się stosunkami międzynarodowymi czy historią, a spisaną przez greckiego historyka Tukidydesa: wyspy Melos, która znalazła się między przysłowiowym młotem i kowadłem czyli imperium ateńskim a Spartą i usłyszała od wysłanników ateńskich „Silni robią, co mogą, a słabi cierpią, co muszą”.

Jak to się ma do Singapuru? Ano jest to jedna z tych lekcji, która przyświecała ojcom założycielom Singapuru (Lee Kuan Yew, Goh Keng Swee i S. Rajaratnam), Mahbubani pisze o niej tak: „Nie mieli złudzeń co do natury władzy. W kontaktach z małymi państwami wielkie mocarstwa zawsze będą przedkładać swoje interesy nad zasady.” Czego z książki Kishore’a możemy się dowiedzieć, a co poszerzy nasze – jako państwa – horyzonty? Mnie zaciekawiły szczególnie jego analizy i komentarze dotyczące miejsca Singapuru na arenie międzynarodowej, choćby ten fragment:

“Od nich nauczyłem się, że geopolityka jest sztuką, a nie nauką. Kierowali się jednak także pewnymi kluczowymi zasadami. Ich kluczowym celem dla Singapuru, jako małego państwa, było zawsze stworzenie większej przestrzeni geopolitycznej między nim a dwoma dużymi sąsiadami, Malezją i Indonezją (…). Aby tego dokonać, musieliśmy zapewnić wyjątkowo dobre zarządzanie wewnętrzne, co też zrobiliśmy. Ponadto musieliśmy zacieśnić więzi z wielkimi mocarstwami, które miały znaczenie dla naszego regionu. W latach 80. w naszym sąsiedztwie siła amerykańska była wyraźnie dominującą siłą. Dlatego pomimo wzlotów i upadków w naszych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi zawsze pozostawaliśmy bliżej Stanów Zjednoczonych niż któregokolwiek z naszych sąsiadów.”

Kishore pisze również ciekawie, na podstawie swoich doświadczeń, o Organizacji Narodów Zjednoczonych, zwracając uwagę na powtarzaną przez media tezę o słabości tejże organizacji. Celnie zauważa:

„Co ciekawe, Stany Zjednoczone zawsze narzekały na „słabość” ONZ. Jednak jednym z kluczowych powodów, dla których ONZ jest „słaba”, jest celowa polityka Stanów Zjednoczonych mająca na celu utrzymywanie ONZ słabej. To szokujące, jak niewielu Amerykanów zna ten ważny fakt na temat ONZ.”

Ale jest też obiektywny w swojej krytyce, gdy zauważa, że problem nie dotyczy jedynie samych Stanów Zjednoczonych, ale całej piątki stałych członków (P5):

“Pięciu stałych członków (P5) miało zdecydowanie większą władzę niż dziesięciu wybranych członków (E10). Teoretycznie piętnastu członków jest „równych”; w praktyce w radzie jest pięciu „członków” i dziesięciu „gości” w radzie.”

Mniejsze kraje zatem mają zdecydowanie mniejsze, by nie powiedzieć marginalne znaczenie w tych ciągłych rozgrywkach, gdzie ciągle są pod olbrzymim naciskiem największych, głównie USA, Chin i Rosji:

“Stany Zjednoczone nie były jedynym członkiem P5, który groził użyciem weta lub wpływem w kwestiach proceduralnych. Robiły to także Rosja i Chiny.”

Dla Kishore’a wszystko stało się jaśniejsze, gdy próbował – w trakcie prezydencji Singapuru, zaproponować kilka zmian – zdaniem delegacji Singapuru służącej poprawie efektywności tejże instytucji. Propozycje nie spotkały się ze zrozumieniem i dopiero po jakimś czasie dowiedzieli się nieoficjalnie od Francuzów, że jako ‘turyści’, nie powinni meblować tejże instytucji. Kishore podsumowuje to tak:

„Prawdopodobnie określenie „turyści” było trafne. Uchwyciło, jak P5 postrzegała wybranych członków rady.”

Czy to w tej obijanej i momentami lekceważonej Organizacji Narodów Zjednoczonych wykuwają się losy świata? Tego Kishore nie mówi, ale zwraca uwagę na brutalną prawdę dotyczącą tejże instytucji, a dokładniej Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych:

Żywiłem wiele złudzeń na temat naszego świata. Rada Bezpieczeństwa ONZ stanowczo mi je wybiła z głowy. Zanim przystąpiliśmy do Rady, wierzyłem, że w rywalizacji między zasadami etycznymi a brutalną siłą zasady etyczne będą miały pewną moc oddziaływania. Po dwudziestu sześciu miesiącach pracy w radzie przekonałem się, że siła zawsze wygrywa nas zasadami.”

Te słowa być może wywołają szok u wielu, ale to tylko potwierdza, że w polityce międzynarodowej liczą się twarde interesy – wszystko dla nas, to jedynie przedstawienie, gdzie wszyscy mówią o wartościach, podczas gdy te wartości za zamkniętymi ścianami spotkań największych w ogóle się nie liczą.

Jest to książka także życiowa, która – szczególnie młodym – przypomina kilka prawideł, które sprawdzają się pod każdą szerokością geograficzną. Bo jak inaczej podejść do fragmentu, gdy Kishore pisze o tym, jak zakończyła się jego przygoda z MFA (Ministerstwo Spraw Zagranicznych): „Nieświadomie nadepnąłem na odciski kilku ważnych osób. Epizody te są zbyt delikatne, aby je tutaj wspominać. W rezultacie rząd zdecydował, że moja kadencja na stanowisku stałego sekretarza powinna dobiec końca. (…) Potem wydarzyła się rzecz zwyczajowa: odkryłem, że mam mniej przyjaciół, niż myślałem. Dowiedziałam się także, kim są moi prawdziwi przyjaciele.”

Niby nic odkrywczego w tym nie ma – szczególnie dla osób z doświadczeniem życiowym, ale być może młodym należy mówić, że trzeba być przygotowanym w karierze zarówno na sukcesy, ale i porażki. Zwłaszcza na porażki. Pokolenie ‘truskawek’ czy ‘płatków śniegu’, dopiero będzie uczyło się tej lekcji życia.

Pokolenie
truskawek (ang.
"Strawberry Generation") to określenie używane głównie w Azji,
szczególnie na Tajwanie, do opisania młodych ludzi, którzy są postrzegani jako
delikatni, łatwo się poddający i nieodporni na stres. Nazwa pochodzi od
truskawek, które się łatwo obijają.
Pokolenie
płatków śniegu (ang.
"Snowflake Generation") to termin używany głównie w krajach
zachodnich, aby opisać młodych ludzi, którzy są postrzegani jako nadmiernie
wrażliwi, łatwo obrażający się i przekonani o swojej wyjątkowości. Nazwa
pochodzi od płatków śniegu, które są unikalne, ale delikatne.

Jak Kishore radził sobie z tymi porażkami? Pomocne w jego przypadku okazały się słowa jego matki. Przeszła ona w swoim życiu przez szereg wyzwań (ucieczka w 1947 z Hyderabadu – obecny Pakistan – i próba ułożenia sobie życia w nowym/obcym kraju),  i swoim dzieciom dała radę, by zawsze, bez względu na okoliczność, nawet będąc głodnym  ‘nałożyć na usta masło i uśmiechać się’. Te wyzwania, z jakimi mierzyła się jego matka, dawały mu siłę i stanowiły zawsze punkt odniesienia, o czym Kishore pisze tak:

„Przez dużą część mojego życia mierzyłem się z niepewnością, uśmiechając się z metaforycznym ‘masłem na ustach’ usiłując sprawiać wrażenie, że wszystko jest w porządku.”

Tej rady Kishore trzymał się przez swoje życie i być może wielu z osób, które go poznały teraz się tego dowiadują, że za tą maską profesjonalisty kryła się postać z wieloma trudnościami. Niby oczywiste, ale jakże często zapominamy o tym, że ludzie mają swoje problemy i to co widać na zewnątrz, nie zawsze jest tym, z czym zmagają się w środku.

A zapominamy o tym albo nie chcemy dopuszczać do siebie tej myśli teraz nawet częściej, w dobie wszechobecnych mediów społecznościowych. Bombardowani jesteśmy w sieci zmodyfikowanymi zdjęciami, na których widzimy uśmiechnięte twarze z masą nałożnych na nie filtrów.

Są i zabawne historie, mnie wyjątkowo rozbawiła (choć do końca nie wiem, czy Kishore pisał to ironicznie) historia związana z ‘wycieczką’ do Afryki i spotkaniem z Nelsonem Mandelą. Otóż żona jednej z ambasadorów poprosiła swojego męża, by nie mył rąk po spotkaniu z Mandelą, bo chce uścisnąć dłoń, która ściskała dłoń Mandeli…

Jest też i wyjątkowo przemawiająca do mnie scena spotkania Kishore’a, gdy już jako rektor Lee Kuan Yew School of Public Policy w Singapurze z Li Ka-shing, hongkongńskim miliarderem, kiedy to Kishore stara się o darowiznę na rzecz uczelni. Nie na byle jaką kwotę, bo na 100 mln singapurskich dolarów. Uzbrojony ‘jedynie’ w list rekomendacyjny napisany przez Lee Kuan Yew. Ta scena urzeka swoją lapidarnością – ma się wrążenie, że trwa tyle ile spotkanie obu postaci, zresztą zobaczcie sami:

„Usiadłem na skraju krzesła, gotowy do rozpoczęcia, gdy tylko Li Ka-shing przeczyta list. Jednak pan Li nagle zwrócił się do mnie i zapytał: „Ile?” Powiedziałem: „Sto milionów dolarów”. Zapytał: „Singapurskich czy hongkońskich?” Odpowiedziałem: „Singapurskich”. Zmarszczył brwi. Następnie zwrócił się do swojej asystentki Amy Au i rozpoczął dyskusję po kantońsku. Nie wiedziałem, o czym rozmawiają. Myślałam, że już po mnie. Zamiast tego, po trzech minutach dyskusji, pan Li wyciągnął do mnie rękę, aby uścisnąć mi dłoń i powiedział: „OK”.

Li Ka-shing (po lewej) oraz LeeKuanYew

To świadczy o tym, jaką renomą cieszył się ojciec założyciel Singapuru. O tej fascynacji Lee Kuan Yew można w książce Mahbubaniego przeczytać nie raz – jest też m.in. jemu dedykowana, choć autor stara się oddać sprawiedliwość i dwóm innym postaciom: Dr. Goh Keng Swee (pełnił funkcję wicepremiera i zajmował różne stanowiska ministerialne, znacząco przyczyniając się do polityki gospodarczej i obrony Singapuru) oraz S. Rajaratnam (był pierwszym ministrem spraw zagranicznych Singapuru, a później pełnił funkcję wicepremiera, odgrywając kluczową rolę w kształtowaniu polityki zagranicznej Singapuru).


Książka Mahbubaniego to nie tylko opowieść o sukcesie Singapuru (bo tymże w zasadzie jest), ale także lekcja dla wszystkich, którzy interesują się polityką międzynarodową. To pozycja, którą warto przeczytać, aby zrozumieć, jak małe i średnie państwa mogą odnaleźć swoje miejsce w świecie zdominowanym przez wielkie mocarstwa.

Jego refleksje na temat geopolityki czy roli Organizacji Narodów Zjednoczonych są niezwykle wartościowe i aktualne. Mahbubani przypomina nam, że w polityce międzynarodowej liczą się twarde interesy, a wartości często ustępują miejsca brutalnej sile.

Dla polskich decydentów i wszystkich, którzy chcą zrozumieć globalną politykę, książka ta stanowi inspirującą lekturę. Uczy nas, że nawet mali (zacznijmy z tego pułapu!) mogą osiągnąć wielkie rzeczy, jeśli tylko podejdziemy do wyzwań z determinacją i mądrością.

Tejże determinacji i mądrości życzę Wam drodzy Czytelnicy w Nowym Roku!

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Chiny · Tagi: , , , , , , , , , ,

1 komentarz do wpisu: "(Nie) dyplomatyczne wspomnienia. Recenzja."

  1. stas says:

    No ciekawe uwagi- ale niestety z perspektywy codziennej polskiej rzeczywistości wnioski bardzo pesymistyczne.
    Niestety “pokolenie płatków śniegu” zostało tak ukształtowane i będzie raczej rysowało kredkami na asfalcie niż podejmowało konkretne wyzwania i trudne decyzje.
    Taka świadoma zresztą inżynieria wychowawcza nie zrodziła się z pustki- prowadzona skutecznie czemuś- czemu? służy.
    A autorytety wielu rożnych organizacji są prestiżowe tylko w definicjach- to też widzimy z perspektywy polskiego politycznego podwórka- niestety.