Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Chiny, Różne » O USA i o Chinach. Nie tylko o cłach.

O USA i o Chinach. Nie tylko o cłach.

Podróże między Chinami a USA to ciekawe doświadczenie, które ma swoje plusy i minusy. Największym wyzwaniem jest dla mnie jetlag – zmiana czasu o 12 godzin to spore obciążenie dla organizmu.

Podróż przez poł świata: Szanghaj-Seattle-Salt Lake City-Miami…

Na szczęście znam kilka sposobów, które pomagają:

Nocne loty (red-eye flights) – pozwalają przespać lot i dotrwać do wieczora lokalnego czasu.

Sok pomidorowy – jego smak jest wyraźniejszy w warunkach lotu, pomaga w nawodnieniu i dostarcza błonnika.

Poduszka profilowana, klapki na oczy, zatyczki do uszu – od niedawna stosuję i doceniam ich skuteczność.

Uwaga – dla tych, którzy lubują się w napojach wysokoprocentowych – ich picie nie jest dobrym pomysłem, ale co kto lubi. Pamiętajcie jedynie, że alkohol w połączeniu z ciśnieniem w kabinie obniża poziom tlenu we krwi (SpO2) i zwiększa tętno, zwłaszcza przy większym spożyciu. Im wyższe spożycie alkoholu, tym bardziej odczuwalne mogą być te skutki. Zwłaszcza w przypadku osób starszych i borykających się z chorobami układu krążenia.


Przejdźmy teraz do zalet.

Największą zaletą podróży – nie tylko do USA – jest możliwość weryfikowania na własne oczy tego, co przekazują media. Podróże poszerzają horyzonty – banał, prawda? A jednak wciąż zaskakuje mnie, jak wielu ludzi nie docenia szansy, by samemu sprawdzić, jak jest naprawdę. To jeszcze pół biedy, jeśli ktoś nie czuje potrzeby dzielenia się swoimi przemyśleniami. Gorzej, gdy dotyczy to osób, które chcą uchodzić za ekspertów i tłumaczyć nam świat. Uwierzcie, takich u nas nie brakuje. Sam staram się pisać tylko o tym, na czym się znam – dlatego na blogu skupiam się na Chinach, a nie na Francji czy Afryce.

W dobie napięć między Chinami a USA, które będą nam towarzyszyć przez lata, cenię sobie możliwość podróżowania do Ameryki, rozmawiania z ludźmi – zarówno przypadkowymi, jak i tymi spotkanymi w mojej pracy – i sprawdzania, jak jest naprawdę.

Garść obserwacji ogólnych.

  1. Problemy na granicy.

Wiele się o tym mówi w mediach – przestawiając Amerykę pod obecnymi rządami Trumpa jako państwo nieprzyjazne przyjezdnym – a to jakiś francuski naukowiec nie zostaje wpuszczony podobno za swoje wpisy w Internecie, a to jakieś niemieckie turystki w wieku krzyczącej Grety chcą się bez planu powłóczyć po Ameryce.

Muszę Was zatem zmartwić/ucieszyć – nie jest jak strasznie, jak to niektóre media przestawiają.

Jeśli macie konkretny powód dla Waszej wizyty – to nie ma się czym martwić na zapas. Odpowiadaj konkretnie na pytania urzędnika służb i nie powinieneś mieć żadnego problemu. Owszem – służby imigracyjne w USA są najbardziej obcesowymi, z jakimi się spotkałem, ale taka ich praca (a i też trudno się pieklić na coś, na co się wpływu nie ma).

Przy okazji warto podkreślić, bo wiele ludzi o tym zapomina – fakt, że ma się wizę, czy korzysta z ruchu bezwizowego nie znaczy, że zostanie się wpuszczonym na teren USA – taką decyzję podejmuje na granicy urzędnik imigracyjny.

Aha, to co zauważyłem, to zwiększone kontrole na lotniskach, czy się nie wwozi jedzenia (wwożenie takowego jest zabronione – więc jeśli nie zdążyłeś zjeść tego jabłka czy banana, to nie ryzykuj, tylko pozbyj się go jeszcze przez wylądowaniem. I nie bądź zaskoczony, gdy na lotnisku miły pies pracujący dla U.S. Department of Agriculture będzie Ci obwąchiwał bagaż. Swoją drogą to całkiem przyjemne psiaki, ale uwaga – psów na służbie nie dotykamy 🙂

2. Infrastruktura

Często mówi się o „walącej się” infrastrukturze w USA. To zależy, gdzie jesteś i do czego porównujesz. Z dala od centrów miast bywa różnie, ale to bardziej kwestia naszych wyidealizowanych wyobrażeń o Ameryce. Chińska infrastruktura robi wrażenie – szczególnie na tych, którzy wciąż myślą, że w Chinach nosi się mundurki Mao i pracuje za miskę ryżu.

Ale porównywanie nowych budynków w Chinach z amerykańskimi, stawianymi dekady temu, nie ma sensu. Poczekajmy 40-50 lat i wtedy oceniajmy.

Przykład? Muzeum Nauki i Techniki w Szanghaju, gdzie kiedyś miałem roczną kartę rodzinną. Porównując moje wizyty sprzed wielu lat z późniejszymi, widzę, jak czas nadgryzł tę inwestycję – i nie jest to wyjątek w Chinach.

Wracając do USA – na lotniska nie narzekam. Podczas ostatniej wizyty widziałem te w Seattle, Salt Lake City, Miami i Detroit – wszystkie wyglądają przyzwoicie, nawet jak na współczesne standardy. Loty były punktualne, samoloty nie spadały, drzwi się zamykały. Gdyby wierzyć mediom, chyba musiałbym brać tabletki na uspokojenie!

Lotnisko w Salt Lake City. Pusto – bo późno. Choć gdybym był dziennikarzem, to napisałbym, że puste lotnisko w USA jest symbolem problemów gospodarczych trapiących ten kraj 😉

3. Bezpieczeństwo.

Hmmm. No tu w porównaniu do takich Chin jest słabo. Ilekroć przylatuję do jakiegoś miasta i biorę z lotniska Ubera do hotelu, to zawsze ucinam sobie pogawędkę z kierowca – gdzie warto coś zjeść, gdzie ewentualnie na jakieś zakupy, gdzie jest coś ciekawego do zobaczenia. Zawsze – powtarzam – zawsze – pojawiają się uwagi w rodzaju: tej dzielnicy lepiej unikać, tutaj lepiej nie być po zmroku. Transport publiczny? Zapomnij jeśli życie Ci miłe.

Coś kompletnie nie do pomyślenia w Chinach (nie, proszę – nie zaczynajmy znowu, że to dlatego, że Chiny to państwo policyjne – w Chinach jest mnie policjantów na 1000 mieszkańców niż w USA. A co więcej – w Chinach nie paradują ze spluwami).

Zamknięta plaża należąca do hotelu gdzie mieliśmy spotkanie firmowe.

Tym razem też miałem taki moment, kiedy wszystko wygląda super do momentu ‘o-ho’. Oto mieliśmy jedną z kolacji rzut beretem od hotelu, wydarzenie tematyczne – “Havana Nights”, więc odpowiednie ubranie, do tego fedora (kapelusz) na głowie – kto chciał to kubańskie cygaro, rum i kubańskie jedzenie. Wszystko super – w takich ‘okolicznościach przyrody’ networking to przyjemność, ale… Jest i ‘ale’ – tuż przy wejściu na teren obstawa w pełnym rynsztunku. Tyle dobrze, że zobaczyłem ich dopiero, jak już wracałem do hotelu, więc nie oglądałem się przez ramię w trakcie kolacji. W porównaniu z Chinami to jest duża różnica, że człowiek nie musi się cały czas oglądać przez ramię…

4. Finanse. Cła i wojna handlowa.

Sporo ludzi ma jakieś prace na boku. To nie jest pozytywny znak. Jeśli ludzie muszą pracować na kilka etatów to nie jest oznaka ich zaradności ani przedsiębiorczości (jak to się stara w mediach przedstawić), ale fundamentalnych problemów. I mam wrażenie – rozmawiając z ludźmi – że takich osób muszących ‘żonglować’ różnymi pracami jest coraz więcej – to wynikało jasno z moich rozmów i faktu, że miałem ich więcej niż w poprzednich latach.

Mają zatem Stany sporo do poprawienia.

I teraz przechodzę do sedna – czy to, co robi obecnie administracja Trumpa ma szansę się udać i rzeczywiście uczynić Amerykę ponownie wielką?

Nie skusiłem się na tą piżamę ani czapkę – a końcu i jedno i drugie są “Made in China” a drwa się do lasu nie wozi 😉

Po tym, co dzieje się w ostatnich tygodniach niestety nie byłbym tego taki pewny. Mam wrażenie, że o ile Trump miał dobre diagnozy, to środki jakie zaaplikował nie są najlepszymi.

Czy bowiem cła mogą rozwiązać problem USA? Nie. To jest najkrótsza odpowiedź. Ich problemy są o wiele głębsze i strukturalne i cła ich niestety nie rozwiążą. Co więcej – Chiny w 2025 to nie są Chiny z 2018 kiedy to Trump rozpoczął wojnę handlową.

Trump – moim zdaniem – wybrał sobie nienajlepszych doradców.

Przykładem niech będzie Peter Navarro, doradca ekonomiczny prezydenta Trumpa, który ma jakiś problem z Chinami (wybaczcie, ale jeśli ktoś ma problem mentalny z faktem, że w Chinach rządzi partia komunistyczna, to nie pomaga to w zimnym i wyrachowanym podejściu-tu mamy do czynienia ze zbyt emocjonalnym podejściem).

A to zespół, które częścią mam szczęście być – czyli Global Supply Chain w akcji 🙂

Do tego – i to może nawet większy problem – pan Navarro to teoretyk, z praktyką w firmach globalnych nie mający wiele wspólnego. A do tego – fantasta, który na potrzeby wzmocnienia swoich argumentów w swoich książkach stworzył fikcyjną postać profesora Ron Vara. Wybaczcie, jak dla mnie to zbyt wiele – nie chciałbym mieć na doradcę człowieka, który musi się podpierać ‘autorytetem’ wyimaginowanej postaci..

I nie – nie żartuję, bo tak się składa, że ja dwie książki pana Navarro przeczytałem (gwoli ścisłości to półtora – drugiej nie skończyłem, bo jego narracja jest przewidywalna do bólu i sprowadza się po prostu do pokazywania Chin jako zła wcielonego).

Problemem jest również coś, na co zwracałem uwagę w wywiadach jakie udzielałem Leszkowi Ślazykowi – coraz mniej ludzi w Ameryce (ale i Europie!) którzy Chiny rozumieją! Tu po prostu trzeba być i funkcjonować w tym systemie, żeby rozumieć co się dzieje. Tymczasem osób z Zachodu w Chinach jest coraz mniej! I to nie dlatego, że Chiny nie są zainteresowane naszą obecnością tutaj, ale po części tą nagonką na Chiny i na osoby z Chinami mającymi jakiekolwiek związki.

Jakie scenariusze zatem dla USA i Chin w tej najnowszej odsłonie wojny handlowej? Jeśli miałby mówić o tzw ‘endgame’ czyli zakończeniu to jest to sytuacji z rodzaju tych lose-lose. Czyli obie strony przegrywają.

Chiny krótkofalowo (uderzenie w eksporterów / zwolnienia ludzi z branży eksportowej / dalsze problemy z konsumpcją wewnętrzną bo ludzi zaciskają pasa) – USA długofalowo (uderzenie w importerów / wzrost kosztów produktów / inflacja / niemożliwość pełnej odbudowy bazy produkcyjnej w USA / droższe produkty z innych kierunków, bo nikt nie jest w stanie wytworzyć po chińskich cenach – to wynika min ze złożoności łańcuchów produkcyjnych w Chinach, skupionych geograficznie – co będzie dalej pchało inflację).

Gospodarki zarówno Chin jak i USA zwolnią – tam gdzie mogły być synergie będą budowane by-passy, który nie będą tak efektywne jak model który zakładał symbiozę.

W tym wszystkim muszę natomiast wyjaśnić pewną kwestię – Trump miał/ma o tyle rację, że pełne uzależnienie się od Chin nie jest dobrym pomysłem. Powinno się dążyć do bardziej zbalansowanych relacji gospodarczych. Tyle, że należało to robić powoli i systematycznie. Próba ‘rozwalenia’ obecnego systemu nikomu nie służy, tym bardziej, jeśli uzmysłowi się sobie, jak bardzo od Chin jest się zależnym – nie tylko jeśli chodzi o produkcję tych wszystkich produktów, z których korzystamy na co dzień ale i fakt, że gro zysków firm amerykańskich pochodzi z rynku chińskiego i dzięki produkcji w Chinach!

A już milczeniem potraktuję ‘strategię’ Trumpa na rozpętanie wojny na cła z całym światem. Jeszcze się tak nie urodził, to by sobie poradził w walce na sto kilkadziesiąt frontów…

Podsumowując – tak, jak to z Chinami, tak jest i ze Stanami: nie jest tak źle, jak to przedstawiają media, ale też nie jest tak dobrze, jakby to chciał przedstawić światu Trump i jego administracja. Ale żeby to wiedzieć, trzeba po tym świecie jeździć i samemu patrzeć na to, co się dookoła nas dzieje.

Ja sobie tą możliwość podróżowania wyjątkowo chwalę i cenię.

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Chiny, Różne · Tagi: , , , , , , , , ,

2 komentarze(y) do wpisu: "O USA i o Chinach. Nie tylko o cłach."

  1. stas says:

    No na pewno wiedzę buduje się w oparciu o doświadczenie- a tu zaangażowanie w działalność handlową i gospodarczą i znajomość nie tylko rynków, ale środowisk, kontakty bezpośrednie z ludźmi dają większą wiedzę niż to co nam serwują “eksperci” różnej maści; a najczęściej ich powtarzane po kimś mądre spostrzeżenia i wizje. Niestety tą “mądrość” tych “naszych ekspertów” widać choćby w jedynej słusznej i “profesjonalnej” publicystyce trwającej nieustannie w likwidacji naszej TV.
    Trzeba mieć mimo wszystko nadzieję, że w tym szaleństwie ktoś jednak myśli/ zacznie myśleć racjonalnie- a chaos informacyjny panuje na każdej płaszczyźnie.

  2. Wojtek says:

    Stas-myslacych troche jest. Problem,ze albo nie maja ochoty stac kolo polityki albo wola sie realizowac z daleka od niej,albo nawet jak najdalej od naszego grajdola… O ekspertach nie ma co dlugo pisac-efekty bedziemy ogladac(poczatki juz zreszta widac)