Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Azja, Chiny, Różne » Czy Chiny pójdą drogą Singapuru?

Czy Chiny pójdą drogą Singapuru?

Czytając opracowania dotyczące Chin (nie wspominając już faktu, że mieszkam tutaj 15 lat) coraz częściej dochodzę do wniosku, że poza wąskim wycinkiem tego, co dzieje się wokół nas w Europie, wiemy niewiele. To nie byłoby jeszcze aż tak deprymujące, gdyby nie fakt, że Ci, którzy decydują o kierunkach rozwoju Polski nie są zainteresowani zmianą tego i sami przejawiają ograniczone zainteresowanie tym, co dzieje się trochę dalej niż Warszawa i polska prowincja. 

 

Rozmawiając o Chinach często spotykałem się z uwagą, że nawet jeśli oddać Chinom ich niesamowity rozwój, to gdzieś w tym wszystkich brak demokracji, praw człowieka – i to wszystkich na zachodzie ‘boli’. Wynika to zapewne z przeświadczenia, że jeśli sukcesy, to obowiązkowo muszą być związane z demokracją. Czy aby na pewno?

 

Siedząc nad znakomitą książką Tom’a Plate (Conversations with Lee Kuan Yew) utwierdzam się w przekonaniu, że Azja coraz bardziej wymyka się oczekiwaniom Zachodu. Co gorsza, udawadnia, że da się inaczej, a to może rodzić pytania ludzi na Zachodzie, że jeśli da się inaczej, to czy nasz system jest optymalny?

 

 

Przedstawmy najpierw postać Lee Kuan Yew (1937-2015), znanego też jako Henry Lee. Uznawany jest przez wielu za ojca założyciela współczesnego Singapuru, postać unikatową w skali globalnej.

 

Kto słyszał o Singapurze i o drodze, jaką to niewielkie państwo przeszło w trakcje ostatnich 60 lat?

 

Obecnie jest to jedno z bardziej rozwiniętych państw świata, rozpoznawalne, między innymi, z uwagi na jeden z najniższych wskaźników korupcji, niskie podatki, świetną edukację. Z drugiej strony, to państwo, które przez niektórych uznawane jest za autorytarne, gdzie LKY decydował bez słuchania głosów sprzeciwu. Skąd więc ten sukces? Kluczowe moim zdaniem jest zdanie wypowiedziane przez LKY w tym wywiadzie rzece:

 

A więc Platon, Arystoteles, Sokrates, nie jestem przez nich prowadzony. Czytam ich pobieżnie, bo nie jestem zainteresowany filozofią jako taką. Możesz nazywać mnie utylinarystą (utylitaryzm to system, który za dobre działania uznaje te, które działają albo które przynoszą pozytywny efekt dla większości – mój przypis) czy kimkolwiek. Jestem zainteresowany tym, co działa.

Trzeba to podkreślić – LKY był człowiekiem wykształconym. Studiował na Zachodzie, w Londynie, więc miał okazję zapoznać się i z naszym – zachodnim – dziedzictwem, także jak widać Platonem Arystotelsem czy Sokratesem. Uderzające w jego wypowiedzi jest tak jasne postawienie sprawy, niemal jak nie polityk – jestem zainteresowny tym, co działa, reszta mnie nie interesuje. I historia rozwoju Singapuru jest właśnie taką historią budowania tego, co działa, często na przekór przekonaniom Zachodu, jak to budowanie powinno wyglądać.

Na końcu wszak liczy się efekt, a tego LKY nie można odmówić.

 

Ta ciągła dyskusja o wyższości jednego systemu nad drugim jest jak próba łaczenia ognia z wodą – jak bowiem pogodzić ze sobą system kładący nacisk na rodzinę  i wspólnotę z zachodnim indywidualistycznym podejściem?

Singapur, za sprawą YLK balansował na krawędzi starając się tego dokonać, choć też nie można zapomnieć, że mimo wykształcenia jakie YLK pobierał na Zachodzie, to w głębi duszy był Azjatą. LKY miał bardzo dobre pojęcie o różnicach między Europą a USA. Świetnie zdawał sobie sprawę z faktu, że problem Europy bierze się z zbyt rozwiniętej siatki sojalnej, co powoduje, że gospodarki europejskie są wolne, Ameryka zaś jest za to bardziej liberalna, konkurencja mocniejsza. Problem jednak dla jednych, jak i dla drugich polega na tym, że zmiana modelu na inny będzie trudna do wprowadzenia.

 

Co to znaczy zatem dla Zachodu – jeśli z jednej strony mamy Azję, która jest głodna rozwoju, głodna sukcesów i która przekonała się – na przykładzie Singapuru – że ten sukces w Azji jest możliwy, z drugiej zaś socjalną Europę, gdzie ludzie stali się wygodni i nie pracują już tak ciężko jak ich dziadkowie czy rodzice? USA są w trochę lepszej sytuacji (odnosząc się do konkurencyjności całej gospodarki), porównując do Europy, ale i one zaczynają przekonywać się, że azjatyckie tygrysy dyszą im za plecami.

 

Dająca do myślenia jest myśl Toma Platta, kiedy porównuje podejście USA do demokracji: ‘wspieramy tylko te które sami uznajemy za demokracje’ z podejściem YLK (Singapuru) – jeśli dana demokracja działa, to jest dobra (a nie jest dobrze, bo jest demokracja). To w sumie dosyć ciekawe podejście, pragmatyczne ale i realistyczne w mojej ocenie – nie ma się bowiem co zachwycać samym faktem posiadania demokracji na papierze, przecież ten czy inny system nie jest celem samym w sobie!

 

Gdzie w tym wszystkim są Chiny?

 

Otóż LKY zdawał sobie sprawę z potencjału Chin i z tego, co z tym potencjałem mogą zrobić (za porównanie mając przecież Singapur). Był również realistą, ktory zdawał sobie znakomicie sprawę z pozycji Singpapuru, który choć dokonywał ‘cudów’ to jednak nie był w stanie przeskoczyć faktu, że jest malutkim krajem, który sam ma ograniczone zdolności do wpływania na otoczenie. LKY zrobił zatem rzecz, która – być może – wpłynęła na obecny kształt Chin. Zaczął oto w latach 70-tych XX wieku aktywnie szukać pól współpracy z Chinami i z ich ówczesnym liderem Deng Xiaoping.

 

Deng Xiaoping witany w Singapurze przez LKY, 12 listopada 1978 roku, źródło: ThinkChina.sg 

 

 

W rozmowie z Plattem LKY podzielił się ciekawymi spotrzeżeniami dotyczącymi przyszłych Chin. Zaczął swój wywód od przypomnienia wystąpienia Billa Clintona w Chinach w roku 1999 i jego słowach, że Chiny stoją po złej stronie historii. To – moim zdaniem – znowu stwierdzenie wynikające z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie przeświadczenia, że kierunek w których poszły USA czy zachodnia Europa jest jednym właściwym kierunkiem. LKY kompletnie nie zgodził się z Clintonem (pamiętajmy o jego pragmatycznym podejściu, że dobre jest to, co działa).

 

To co Chiny robią, co sobie zakładają, robią jak na razie sprawnie i efektywnie. Oczywiście będą mieli wiele problemów do pokonania – rosnący wpływ technologii na nasze życie jest jednym z nich, ale jeśli będą w stanie reagować i adaptować się do nowych realiów, to są na dobrej drodze do dalszego rozwoju.

 

Przy okazji – nie będą szukać dodatkowych ‘problemów’ jak np kwestia emigracji – Chiny zostaną społeczeństwem homogenicznym, czyli większość stanowić będą Chińczycy Han. Jakże odmienna jest tu sytuacja np USA, gdzie w niedalekiej perspektywie społeczność hiszpańskojęzyczna będzie w USA większością. Nie udajmy, że takie zmiany struktury społeczeństwa nie wpływają na funkcjonowanie kraju(ów) – to zawsze jest dodatkowy element zarządzania na poziomie państwa. Chiny takiego dodatkowego wyzwania sobie gotować nie myślą. To znowu pragmatyzm ale i dobra strategia – wszak w ‘walce’ nie otwiera się zbyt wielu frontów, bo każdy dodatkowy powoduje konieczność dzielenia dostępnych zasobów. To działa zarówno na poziomie państw czy firm. Nie zaczynaj walki, której nie możesz wygrać. Nie otwieraj zbyt wielu frontów, bo każdy kolejny powoduje, że tracisz fokus.

 

Który system zatem jest właściwy? 

 

Czy nasza demokracja, gdzie jeden człowiek to jeden głos? Czy system autorytatywny (jak Chiny)? Czy jeszcze jakiś inny? Jak mierzyć ‘sukces’ danego systemu? Czy powinno to być przekonanie ludzi, że efektywny system to taki, które jak największej liczbie ludzi zapewnia możliwość samorealizacji? Czy taki, który wszystkim zapewnia pewne minimum ale i wszystkim daje szanse na osiągnięcie sukcesu? Czy system gdzie tylko najzdolniejsi powinni mieć prawo głosu? Czy powininen to być system, który oceniamy jedynie przez pryzmat sukcesu gospodarczego? Ważne tu zapewne, żeby uświadomić sobie, że to nie może być skostniały system – system musi ewoulować, zmieniać się wraz ze zmieniającym się otoczeniem.

 

Patrząc na dzisiejsze Chiny mam wrażenie, że wśród wszystkich tych nauk i doświadczeń, jakie Chiny zbierały w ciągu ostatnich 50 lat, sporo rzeczy wzieły z doświadczeń Singapuru. Nie wyważały otwartych drzwi – skupiały się na tym, co działa, dostosowywały to do swoich warunków i wprowadzały w życie. Jak wspomniałem w jednym z moich poprzednich wpisów – pytaniem dla mnie jest jedynie, czy z przejściem z pierwszej fazy do fazy budowania common prosperity Chiny nie pospieszyły się. Ale też pamiętajmy, że to na razie było tylko wskazanie kierunku (a może raczej przypomnienia, gdyby ktoś o tym kierunku zarysowanym przez Deng Xiaoping’a zapomniał) a konkretne metody dochodzenia do common prosperity wykuwane są w Pekinie – te metody będą sprawdzane na małą skalę i skalowane na całe Chiny w sytuacji, gdy będą działały.

 

Z drugiej strony rośnie skala wyzwania dla Chin – bo sukces gospodarczy ostatnich 40 lat możliwy był dzięki wnikliwej obserwacji u innych rozwiązań, które zadziałały. Teraz to inni będą patrzeć na Chiny.

 

Na koniec – czy jest w Singapurze coś, czego powinniśmy starać się uniknąć? Moim zdaniem czymś takim jest czysty materializm, jako jedyny wyznacznik tego, co udało się osiągnąć. To w Singapurze ludzie są jednymi z najbardziej zmęczonych, pracując niemal najwięcej na świecie-ponad 2238godzin rocznie ( (jeśli wierzyć tegorocznemu raportowi z UK – więcej o nim tutaj), również w raporcie World Happiness Report dotyczącym szczęścia Singapur plasuje się dopiero w 4-tej dziesiątce. Powtarza się więc zasada, że same pieniądze szczęścia nie dają.

 

— —

Chcesz dowiedzieć się więcej o Singapurze? Polecam mój wpis poświęcony Singapurowi

 

— — 

Chcesz być na bieżąco z wpisami na moim blogu – zasubsrybuj!

 

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Azja, Chiny, Różne · Tagi: , , , , , , , , , , , , , , ,

4 komentarze(y) do wpisu: "Czy Chiny pójdą drogą Singapuru?"

  1. Artur says:

    jAK ZWYKLE W PUNKT, MIŁO SIĘ CZYTA. pOZDRAWIAM.

  2. Wojtek says:

    Dziekuje Arturze, artykul dlugi, wiec troche do poczytania jest 🙂

  3. stas says:

    Jakby odnieść się tylko do pierwszego akapitu- bo artykuł podejmuje wiele problemów- co wiemy o świecie i czym żyjemy… No to jest trudne , bo żyjemy w szalonych czasach, kiedy normalny człowiek zaczyna się zastanawiać czy świat wokół niego zwariował. No to czym żyjemy- przepychankami różnych działaczy wielobarwnych ale też o bardziej zdecydowanie barwie zielonej; tym , czy ci o poglądach konserwatywnych są mniej europejscy niż ci nawołujący, że trzeba być … – no właśnie jakim?
    No i wybory naszej elity politycznej- 🙂
    A w tym wszystkim pytanie o demokrację – jaka ona powinna być 🙂
    No a Singapur robi wrażenie – pewnie zawsze jest coś za coś- ale chyba dobrze wybrali.

  4. Wojtek says:

    Stas – warto wobec tego co sie dzieje wokol pytac sie zatem, w jakim swiecie chcemy zyc. System, jaki potem ma to sankcjonowac to rzecz wtorna – bo czy to bedzie demokracja w takiej czy innej postaci, czy cos innego – to wlasnie wynikowa tego, gdzie i jak chcemy zyc.