Wpisy Komentarze

Zapiski z Chin » Azja, Chiny » Ossendowski w/o Szanghaju

Ossendowski w/o Szanghaju

Czasami przypadek wrzuca nam w ręce rzeczy, o których istnieniu nie wiedzieliśmy, a z odkrycia których wcześniej tylko byśmy się ucieszyli – takim to przypadkiem dla mnie było odkrycie powieści “Szanchaj” autorstwa Antoniego Ossendowskiego.

Ossendowskiego nie znałem i dopiero przeczytanie jego noty biograficznej po części wyjaśniło, dlaczego o nim wcześniej nie słyszałem. Był przez cały okres PRLu na cenzurowanym, a powody dla których na tej liście się znalazł, zostawiam Wam samym do przeczytania, ot choćby i TU . Jak się też okazuje, Ossendowski był wydawany i czytany za granicami naszego kraju, co – jakby się nad tym zastanowić – dziwić nie powinno. Ale już fakt, że był obok Sienkiewicza jednym z najbardziej popularnych polskich pisarzy za granicami naszego kraju (jego książki tłumaczone były na ponad 20 języków), skłania do zadumy o tym, jak wiele rzeczy nam umyka.

Ale w końcu, jak to się mówi: lepiej późno, niż wcale, stąd też cieszę się, że przypadkiem zupełnym udało mi się trafić na tą książkę i na tego autora; w kolejce czekają już jego dwie najbardziej znane książki: ‘Lenin’ oraz ‘W krainie zwierząt, ludzi i bogów’.

‘Szanchaj’ zaś to ta z książek pisanych ‘starym’ językiem (wszak wydana w roku 1937), który pozwala docenić kunszt pisarski autora. Nie współczesny bełkot, gdzie autor stara się być od pierwszej strony naszym kumplem, takim, co to po 10 minutach staje się w swojej nachalnej luzackości irytującym, ale porządnie napisana książka, której to lekturze człowiek z przyjemnością może się oddać.

Książka urzekła mnie opisem starego Szanghaju. Miasta, w którym przyszło mi mieszkać od 15 lat. Niby miasta mojego, ale i miasta do którego w 100% nigdy się przekonać zupełnie nie mogłem. Cieszę się, gdy mogę z niego wyjechać, uciekając przez tłumem, przed zgiełkiem i tym wszechobecnym pędem. Cieszę się też, gdy po wojażach mogę do niego wrócić – do tej przewidywalności, do porządku w tym wielkomiejskim chaosie. To takie moje uciekanie i powroty z/do miasta, z którym pewnie pozostanę już związany.

Stąd też – bo to moje miasto – tak mi zapewne książka Ossendowskiego przypadła do gustu. Jego Szanghaj siłą rzeczy jest innym miastem, wszak akcja dzieje się w latach 30 ubiegłego stulecia. Okres to wyjątkowy, międzywojenny, Szanghaj jest miastem innym od dzisiejszego, ale już wtedy jest miastem wyjątkowym. Przechadzając się Bundem, idąc Nanjing Lu, czy skręcając w XizangNan Lu mimowolnie nakładam obrazy z książki na współczesny krajobraz.

 

Fragment plany Szanghaju z roku 1933, mapa pochodzi ze strony: http://www.1uptravel.com/worldmaps/history-china26.html

 

Poniżej krótka próbka pióra Ossendowskiego: 

(…) szedł Bundem, zatłoczonym korowodem tramwajów, autobusów, samochodów i małych wózków, popychanych przez rikszów, a skręciwszy wspaniałą Nanking Road, nie zwracał uwagi na przepych olbrzymich sklepów i składów drogich kamieni, złotych i srebrnych cacek i naczyń, jedwabiu, artystycznych wyrobów z czarnej i czerwonej laki.

Dążył tam, gdzie na koncesji francuskiej asfaltowa jezdnia Avenue de deux Republi- ques urywała się nagle przed bramą w murze dawnego Szanchaju i gdzie biegła dalej ulica Fu-Tien-Koo, przecinająca całą dzielnicę chińską.

Tam dopiero zaczął się rozglądać z zaciekawieniem.

Tuż za murem brukowana już ulica biegła ku małemu sztucznemu jeziorku, otoczonemu drzewami i trawnikiem. Czerwono lakowany, połamany w zygzaki mostek prowadził do malowniczej, uczęszczanej przez Europejczyków herbaciarni „Pod Wierzbami”, gdzie po południu przychodzili też Chińczycy, za którymi słudzy nieśli klatki ze skrzydlatymi śpiewakami, osładzającymi dolce far niente żółtolicych dżentelmenów. W pobliżu kawiarni stały domy chińskich bogaczy i jeszcze wspanialsze domy publiczne, oznaczone czerwonymi latarniami z zachęcającymi niezmiernie romantycznymi napisami. Wiśniowa i złota laka biła zewsząd w oczy, powyginane fantastycznie, okryte emaliowanymi płytkami dachy ulubionego w kraju stylu tin jarzyły się w słońcu. Tam i sam jakiś dumny milioner wybudował dla siebie siedzibę z kilkupiętrową basztą gu, ozdobioną po rogach złoconymi głowami smoków. Przepych ten urywał się jednak koło świątyni, stojącej w środku dzielnicy.

Dalej, jak okiem sięgnąć, na olbrzymiej płaszczyźnie rozparło się na wszystkie strony stłoczone zbiorowisko szarożółtych, małych domków tubylczych. Ulepione z gliny lub ziemi, zmieszanej z nawozem i słomą, o strzechach z badylów gaolianu, mętnie wyzierając oknami, zaklejonymi szarym, przetłuszczonym papierem, chronione lekkimi drzwiami z ram bambusowych i mat słomianych – domki ciągnęły się, zda się, w nieskończoność, przerywaną tam i sam wąskimi poprzecznicami. Oko nie miało na czym spocząć, gdyż wszędzie wokół ciągnęła się ta szarożółta jednostajność i tylko w trzech miejscach jaskrawymi plamami odcinały się fałdowane wymyślnie dachy świątyń, a gdzieś daleko ponad bezbarwnym zbiegowiskiem ubogich i smutnych budowli, niby straż lub jakiś znak ostrzegawczy, tkwiła czerwona siedmiopiętrowa baszta pagody Loonghwa, smukła, o dziwacznie powyginanych, pogarbionych okapach z barwnych dachówek porcelanowych. Obok tej świątyni cieszyło wzrok kilka burozielonych drzew, które nie zdążyły jeszcze zrzucić wszystkich liści; za to w reszcie dzielnicy chińskiej – na całej jej szarej palecie — nie biła w oczy żadna barwniejsza plama – ani zielonej korony lub czarnych konarów drzew, ani nawet badyla jakiejkolwiek rośliny – nic, tylko te szarożółte domki – fanze i bure, cuchnące błoto miasta przyrodzonych, odwiecznych gospodarzy Szanchaju. Gdzieś tam, na końcu Fu-Tien-Koo powiewała trójkątna czerwono-czarna chorągiew i majaczył jakiś maszt z deską, zapisaną czarnymi hieroglifami. Idący ulicą cudzoziemiec nie wiedział, że zbliża się do chętnie i tłumnie odwiedzanego przez obcokrajowców jaomynia, gdzie sędziowie chińscy wykonywali wyroki śmierci, wraz z łapówką podsuwane im przez rezydentów europejskich.

Wyboistą, pełną wyrw i kałuż ulicą ciągnęły tu nieraz ukradkiem rozkołysane na resorach limuzyny, wiozące piękne ladies i dżentelmenów, wystrojonych już na dancing poobiedni. Dążyli tu oni na widowisko niepospolite. Kat oczekiwał już gości i co chwila obcierał swój szeroki miecz. Gdy zaś spadały głowy nikomu nieznanych i z rzadka tylko na gorącym uczynku pochwyconych bandytów, a wrony i jastrzębie w oczekiwaniu stypy rozsiadały się po krawędzi glinianego muru, dżentelmeni uprowadzali swoje lekko drżące, a czasem nawet roznamiętnione damy do aut i wieźli je do Astor House’u i Carltonu na kieliszek koktajlu i niezbędną porcję tańców, po których razem znikali w przytulnych, dyskretnych gabinecikach w tea-house, gdzie, podobna do cienia, przesuwa się milcząca służba chińska o zagadkowych, nieruchomych źrenicach.

 

Książka nie jest wiernym zapisem wydarzeń, jakich świadkiem w latach 30 XX stulecia był Szanghaj. Do tego lepiej nadają się opracowania historyczne. Ale jest za to książką, w której każdy znajdzie jakiś interesujący wątek – jeśli tylko klimaty dawnego Szanghaju i dawnych Chin go zainteresują. Jest i o ówczesnej emigracji (głównie rosyjskiej, ale i Amerykanie, Brytyjczycy czy Japończycy się pojawiają), i o zabójczym opium (polecam także mój wpis o wojnach opiumowych – kto tego nie pozna, nigdy Chin prawdziwie nie pozna), i o podejrzanych charakterach, którzy próbują się odnaleźć w mieście, gdzie można spaść na samo dno w ciągu dnia zaledwie, ale i miasta, gdzie na szczyt można wejść w ciągu tego samego dnia. Jest też w końcu o konflikcie między Chinami a Japonią (książka kończy się opisem incydentu szanghajskiego roku 1932), jest i o mieście mężczyzn, do którego trafia główny bohater przy okazji jednej ze swoich misji.

 

Poniższe zdjęcia pochodzą ze strony: https://monovisions.com/shanghai-postcards-from-1930s/ 

 

 

 

 

Czyta się to znakomicie, mi być może znacznie łatwiej, bo z przyjemnością wyszukuję odniesienia do miejsc, które przecież znam, albo o których przynajmniej słyszałem czy czytałem.

Jednak i tym, którzy w Szanghaju czy Chinach nigdy nie byli, polecam, bo niektóre myśli zawarte w książce wydają się nic nie stracić ze swojej aktualności.

A już na koniec – nie mogłem sobie podarować wbicia szpilki – panom z PFN polecam się zainteresować jeśli nawet nie samym Ossendowskim, to jego książkami – takie historie powinno się kręcić.

 

Napisal

Od 2005 w Chinach, gdzie mieszkam, pracuję, obserwuję i piszę :-)

Wpis z kategorii: Azja, Chiny · Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , ,

1 komentarz do wpisu: "Ossendowski w/o Szanghaju"

  1. stas says:

    ok – przeczytam, już znalazłam skąd ją zdobyć:)